Okolice Sochaczewa – olenderskim szlakiem
Długość trasy: 64 kilometry.
Tym razem postanawiamy wypuścić się trochę dalej. Znajomi ze Stowarzyszenia Razem dla Rozwoju Regionu Sochaczewskiego zaprosili nas na coroczny rajd.
Zwykle jest to wyprawa kilkudziesięciu rowerzystów; w tym roku rajd jest kameralny, odbywa się bez rozgłosu i promocji.
Z Warszawy do Sochaczewa jedziemy pociągiem kolei mazowieckich. Podróż koleją z rowerem to zawsze dla nas przygoda sama w sobie. O dziwo pociąg ma specjalny wagon do przewozu rowerów. Jednak stojaki na rowery to wieszaki, na których rower wisi na przednim kole. My z nich nigdy nie korzystamy, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto próbuje wykonać karkołomną czynność wieszania, przy okazji obcierając sobie obręcz przedniego koła i brudząc wszystko wokół. I pomyśleć, że na przykład w Danii wagon do przewozu rowerów to po prostu wagon z dużą ilością wolnej podłogi.
Nasz wagon jest dodatkowo wyposażony w windę dla osób poruszających się na wózkach inwalidzkich, ale pan podróżujący z synem na wózku nawet nie próbuje jej uruchomić. Wysiada sprowadzając wózek po schodach; obsługa pociągu nie próbuje pomóc.
Po godzinie jazdy jesteśmy w Sochaczewie. Do Plecewic, miejsca startu rajdu, mamy 10 kilometrów. Naprzeciwko dworca PKP jest muzeum i stacja kolejki wąskotorowej. W sezonie letnim kolejka działa i oferuje kilkugodzinną przejażdżkę, ale tylko w soboty. Wyjazd o dziesiątej rano, powrót około piętnastej.
Sieć torów zbudowano zaraz po pierwszej wojnie światowej; kolejka wtedy służyła do transportu drewna z Puszczy Kampinoskiej. Kolejka bywa zdradliwa. Na jednym z torowisk Marcin ląduje na ziemi. Przez chwilę nie wie co się dzieje - jak mówi zakrzywiła mu się czasoprzestrzeń.
Rower cały, Marcin nieco pokiereszowany: szarpane rany na dłoni i nodze. Chwila postoju na otrzepanie się z kurzu i jedziemy dalej. Po drodze - jeszcze w Sochaczewie przy ulicy Chodakowskiej wchodzimy do sklepu z różnymi cudeńkami, starą porcelaną, srebrnymi sztućcami. Pod sufitem wiszą pięknie zdobione lampy naftowe.
Rajd rusza z Motoprzystani w Plecewicach. Okazuje się, że ostatecznie w rajdzie bierze udział 10 osób. Motoprzystań łączy dwie pasje jej właściciela: naprawę motocykli i spływy kajakami. Motocykl na przystani był jeden, za to do popływania kajakami chętnych kilka osób. Podobno spływ Bzurą jest bardzo urokliwy, może następnym razem spróbujemy.
Z Plecewic jedziemy do Brochowa - miejsca związanego z Fryderykiem Chopinem. W miejscowym kościele rodzice Chopina brali ślub, a Frycek był chrzczony. Szesnastowieczny kościół miał funkcje obronne: wyposażono go w solidne mury i otwory strzelnicze, jednak na szczęście nigdy nie był zbrojnie atakowany. Na 200 lecie urodzin Chopina kościół wyremontowano, a w pobliżu urządzono skwer poświęcony kompozytorowi.
Z Brochowa przez Bieliny i Famułki Brochowskie jedziemy do Bromierzyka. W Bromierzyku, na niedużej polanie w środku lasu, stoi kapliczka poświęcona św. Teresie od Dzieciątka Jezus.
Na pniu obok kapliczki w promieniach słonecznych wygrzewa się samica jaszczurki Zwinki.
W pobliżu oglądamy pozostałości cmentarza. Stowarzyszenie Razem odnajduje i porządkuje stare ewangelickie cmentarze – miejsca pochówku Olendrów. Olendrzy, czyli Holendrzy, przybywali na tereny Mazowsza już w siedemnastym wieku. Zapraszani byli, bo znali się na odwadnianiu terenów podmokłych i bagnistych, jakich mnóstwo było w okolicy Sochaczewa. A poza tym w Polsce tolerancja dla innowierców była znacznie większa niż w ościennych księstwach czy krajach. Olendrzy odpowiedzialni są za tradycyjny mazowiecki krajobraz. To oni sadzili wierzby by osuszać podmokłe tereny. Tak więc może Chopin tworzył nieco niderlandzką muzykę?
Z Bromierzyka, jadąc w stronę Famułek Królewskich, wjeżdżamy w gęsty las, drogą, którą kiedyś wytyczyli i utwardzili Olendrzy. Droga biegnie jakby groblą, po obu stronach której same bagna. Jak mówią znajomi ze Stowarzyszenia Razem jeszcze w maju droga była zalana i nieprzejezdna. Momentami dróżka ledwo mieści rower, wysokie na ponad metr pokrzywy atakują boleśnie łydki i dłonie, wszędzie pełno kąsających meszek.
Piotrek z tej przejażdżki przywozi kleszcza, który daje się oderwać od ciała dopiero w szpitalnej przychodni. Droga pełna meszek wydaje się nie mieć końca. Każda próba postoju powoduje gwałtowne machanie rękami całej wycieczki, ale meszki nic sobie z tego nie robią. Chwilę wytchnienia daje przejazd przez rzeczkę Łasicę. Stary olenderski mostek trochę trzeszczy, ale udaje się przeprawić na drugą stronę błotnistej rzeczki. Szkoda tylko, że złomiarze ogołocili mostek z barierek.
Przy wjeździe do Famułek widać z daleka ogromną wieżę. Stalowa, kilkudziesięciometrowa konstrukcja służy do obserwacji Puszczy Kampinoskiej i ma pomóc w wykrywaniu pożarów. Widok z wieży porażający i zapierający dech w piersiach, a i znaczna wysokość robi duże wrażenie.
Przez Miszory jedziemy w stronę Śladowa. Po drodze oglądamy jeszcze jeden stary cmentarz, także odratowany przez Stowarzyszenie Razem. W miejscowości Wilcze Tułowskie mijamy stację końcową kolejki wąskotorowej. To tutaj jest bocznica, na której kolejka zawraca do Sochaczewa.
Przed samym Śladowem zaczyna padać, na co zanosi się od rana. W ostatniej chwili wjeżdżamy na teren szkoły w Śladowie i chowamy się pod daszek przy wejściu. Z nieba walą strumienie wody. Niektórzy z nas wykorzystują ulewę na opłukanie z kurzu rowerów czy pogryzionych przez meszki nóg.
Gdy przestaje padać robimy sobie piknik pod wiatą na boisku szkolnym. Obok szkoły jest najlepiej zachowany cmentarz z dotychczas widzianych podczas wycieczki. Ze Śladowa, przez Górki, Hilarów, Plecewice drogą nr 705 wracamy do Sochaczewa. W pociąg i do Warszawy.