Przez piaski i błota Mazowsza
Długość trasy: 50 kilometrów.
Gdyby miesiąc temu ktoś nam powiedział, że na Barbórkę nie będzie śniegu to pewnie nie uwierzylibyśmy. A tymczasem jesień w pełni, las zasłany kolorowymi liśćmi i miła do jeżdżenia temperatura.
Ale od początku: dokąd dzisiaj jedziemy? - spytał Piotrek. Marcin zaproponował: prosta traska, około 30 kilometrów, nic wielkiego – jedziemy do Wiązowny.
Najpierw Płowiecką, potem Tytoniową, Korkową i Bychowską do Kościuszkowców. W trakcie orientujemy się, że nie mamy aparatu fotograficznego; nie wracamy jednak i decydujemy się na trasę zapisywaną jedynie w pamięci naszych biologicznych twardych dysków.
Skręcamy w las, a właściwie do Mazowieckiego Parku Krajobrazowego imienia Czesława Łaszka. Nie wiemy, kim imć Łaszek był – po sprawdzeniu okazuje się, że konserwatorem przyrody. Mamy mapę Mazowsza z zaznaczonymi szlakami rowerowymi. Na początku szlaki na mapie dają się uzgodnić z przebiegiem w terenie. Potem mapa sobie, rzeczywistość sobie. Szlak znika, pojawia się, jest gdzie nie powinien być, zmienia kolor. Zabawy z tym sporo. Piotrkowi przypominają się harcerskie czasy. Marcin jest mniej entuzjastycznie nastawiony – ma rację narzekając na brak konserwacji oznakowań w terenie. Wspólnie dochodzimy do wniosku, że górskie szlaki są lepiej konserwowane; tam jednak jakość oznaczeń może decydować o czyimś życiu. Na Mazowszu konsekwencje zabłądzenia są niewielkie, co najwyżej wycieczka trwa dłużej, a turysta ryzykuje jedynie katarem.
Zakosami, jadąc alejkami parku, zbliżamy się do ulicy Bronisława Czecha. Przejeżdżamy na drugą stronę, korzystając z przejścia dla pieszych na wysokości Wawerskiej i jesteśmy w Wesołej. Potem jedziemy alejką, którą ma dość egzotyczną nazwę – Tramwajowa. Nie wiemy, czy to przejaw ambicji mieszkańców lub lokalnych władz, czy kiedyś (kiedy?) jeździł tu tramwaj lub planowana była linia tramwajowa.
Potem ulicą Mchów dojeżdżamy do Alei Dzieci Polskich (w oddali widać Centrum Zdrowia Dziecka) i znowu w las, na parkowe ścieżki. Po drodze mijamy Zielony Ług i kierujemy się w stronę Jeziora Torfy. Nagle na drzewach widzimy kartki w kratkę formatu A4 z napisem Bar. Jedziemy za znakami i napotykamy kameralny barek w środku lasu. Sądząc z mapy bar znajduje się na skrzyżowaniu ulic Daków i Fabryczna, ale obie te "arterie" są piaszczystymi ścieżkami. Chwilę rozmawiamy z właścicielem, który właśnie rozpala grila, ale nie wchodzimy – mamy świadomość, że postój w tym sympatycznym miejscu zagraża naszym dalszym planom.
Miła trasa zaczyna zamieniać się w walkę z piachem i pagórkami. Okazuje się, że Mazowsze wcale nie jest płaskie. Na mapie widać nawet Piaszczystą Perć – omijamy ją dużym łukiem pamiętając, jak wygląda Orla Perć w Tatrach. Tę piaszczystą co prawda tworzą wydmy, ale my i tak mamy już trochę dość zapadania się w piach po szprychy.
Dojeżdżamy do Jeziora Torfy, fragmentu kilkuhektarowego rezerwatu. Miejsce śliczne, ale zgodnie z nazwą bagniste i błotniste. Tym razem grzęźniemy w kałużach – to już raczej prowadzenie rowerów niż jazda.
Mijamy jeziorko Biały Ług i trzymając się pieszego niebieskiego szlaku dojeżdżamy do Wiązowny. Gmina Wiązowna składa się z trzech osiedli – sołectw. Wjeżdżamy do Wiązowny Kościelnej, gdzie centralnym punktem jest rzeczywiście Kościół. Potem wracamy do Wiązowny, ale miejscowość tworzą porozrzucane wzdłuż drogi domy i trudno nam znaleźć rynek lub jakiś inny centralny punkt. Trochę już głodni wchodzimy do Zajazdu u Mikulskich. Jest pustawo, jednak na kilku stolikach widać tabliczki z napisem rezerwacja. Po chwili restauracja zaczyna się zapełniać. Trochę tu nie pasujemy z naszymi rowerowymi strojami, bo wszyscy wyglądają odświętnie i chyba właśnie po mszy wybrali się na niedzielny obiad. Zjadamy dość smaczny posiłek i jedziemy w stronę Józefowa, planując zobaczenie po drodze, malowniczego podobno, ujścia rzeki Mieni do rzeki Świder. Jednak smród z lokalnej oczyszczalni ścieków skutecznie nas zniechęca. Walcząc z coraz większym wiatrem dojeżdżamy do Józefowa i tam wsiadamy do SKMki.
Po kilkudziesięciu minutach jesteśmy na Wschodniej, a po kilku następnych dojeżdżamy do domu.