Konstancja już tu nie mieszka
Długość trasy: 53 kilometry.
Pierwszy raz w tym roku poczuliśmy, że jest naprawdę zimno. Planujemy więc trasę łatwą, niezbyt męczącą. Wybór pada na Konstancin, często przez nas omijany czy to w drodze do Góry Kalwarii, czy do Gassów.
Jedziemy mostem Poniatowskiego, drogą rowerową: najpierw wzdłuż Alej Ujazdowskich, potem w dół Belwederską i dalej wzdłuż Sobieskiego. Wjeżdżamy na teren Miasteczka Wilanów, gdzie zatrzymuje nas Świątynia Opatrzności Bożej, a w zasadzie jej budowa. Pomysł postawienia świątyni powstał podczas Sejmu Czteroletniego, w podzięce za uchwalenie Konstytucji 3 maja. Pierwotnie kościół miał stanąć na terenie obecnego Ogrodu Botanicznego. Minęło ponad dwieście lat od pomysłu, a świątynia nadal nie stoi. Kościół w budowie wyraźnie dominuje krajobraz tej części Wilanowa; wokół domy mają do czterech pięter, a budynek wyrasta wysoko ponad nie. I jak zauważa Marcin, przypomina wielki silos rakietowy.
Dalej jedziemy wygodną asfaltową drogą (bez prawa poruszania się dla pojazdów silnikowych) wzdłuż Przyczółkowej i Drewny.
Przy wjeździe do Konstancina kolejna wielka i dziwna bryła: kompleks budynków z przeszklonym wejściem w kształcie kuli; nigdzie nie znajdujemy tablicy informującej o przeznaczeniu budowli.
Po drodze mijamy sklep rowerowy – nieco tajemniczy, bo składający się głównie z blaszanych garaży. Na jednej z tablic ogłoszeniowych znajdujemy wlepkę pogotowia rowerowego – może kiedyś przyda nam się ten telefon.
Dzisiaj mamy szczęście do zaskoczeń – nasz wzrok przyciąga duża reklama sklepu z pończochami, sąsiadująca z reklamą sklepu z zabawkami.
Na szczęście potem krajobraz oferuje nam bardziej przyjazne doznania. Mijamy budynek dawnej stacji kolejki Wilanowskiej, która od końca XIX wieku dojeżdżała tu z Warszawy, a w zasadzie z jej krańca, bo z pl. Unii Lubelskiej.
Jedziemy dalej wzdłuż Warszawskiej. Po drodze dużo oznaczeń z herbem Konstancina. Na herbie dąb zanurza swe korzenie w falach Jeziorki przepływającej przez Konstancin. Sam Konstancin powstał niedawno, bo pod koniec XIX wieku. Nazwę zawdzięcza imieniu hrabiny Skórzewskiej i pierwotnie nosił nazwę Konstancja.
Dojeżdżamy do Jeziorki i z jej biegiem kierujemy się w stronę Parku Zdrojowego. Konstancin reklamuje się nawet jako jedyne uzdrowisko na Mazowszu. Pomysł na takie zagospodarowanie terenu miał Witold hrabia Skórzewski, założyciel Konstancina. Miał to być letni kurort odwołujący się do zachodnich wzorców. Sam założyciel Konstancina dzisiaj jest chyba zapomniany – głaz poświęcony jego pamięci leży porzucony na trawniku obok jednej z parkowych alejek.
Park Zdrojowy jest niedostępny dla rowerzystów – wszędzie zakazy wjazdu, grzecznie więc spacerujemy. W parku, w połowie lat 60. XX wieku, odkryto złoża solanki, a po kilkunastu latach zbudowano tężnie. Nie trzeba więc jechać do Ciechocinka - górne drogi oddechowe i nadciśnienie można leczyć dwadzieścia kilka kilometrów od Warszawy.
Konstancin jest modny i stał się miejscem osiedlania dla bogatszych warszawskich przedsiębiorców. Skutkuje to między innymi tym, że można tu spotkać domy w dowolnym stylu architektonicznym: od willi w stylu Świdermajer, poprzez domy w stylu zakopiańskim, po zameczki w stylu włoskim.
Ulicą Piłsudskiego dojeżdżamy do Starej Papierni położonej nad Jeziorką. Sama rzeczka napędzała kiedyś turbiny służące do produkcji papieru. Papiernia powstała w pierwszej połowie XIX wieku, a na przełomie XIX i XX wieku była największą papiernią w Królestwie Polskim. Od 2002 roku mieści się tu centrum handlowe.
Zziębnięci wchodzimy do Papieróffki, przytulnej kawiarenki. Jemy tosty, pijemy kawę i czekoladę. Nasze organizmy powoli rozgrzewają się.
Choć z trudem, podejmujemy decyzję o powrocie do Warszawy. Dojeżdżamy do torów, a potem Saneczkową i Muchomora wjeżdżamy do Lasu Kabackiego. Nowoursynowską, Rosoła osiągamy Dolinę Służewiecką, a potem Sobieskiego. Potem jeszcze wjazd pod górę Belwederską (Piotrek nie znosi tego podjazdu), przez most i jesteśmy w domu.