Wyścigi na Służewcu - dwa światy
Długość trasy: 47 kilometrów.
Poranek wita nas deszczem i wiatrem. Marzną nam ręce i zastanawiamy się, gdzie podziało się lato. Jedziemy przez Most Siekierkowski najdłuższą chyba drogą rowerową w Warszawie. Wisła ma ołowiany kolor, a wieżowce naszego city spowite są chmurami.
Na moście znajdujemy wpiętą w barierkę zapinkę do przypinania rowerów. Zastanawiamy się czy ktoś zdecydował się na skok w odmęty rzeki z ukochanym rowerem. Po drodze widzimy jeszcze kilka takich linek przypiętych w różnych miejscach; ciekawe czy to czyjeś parkingi rowerowe? Może jedna osoba "olinkowuje" miasto?
Mijamy kościół św. Katarzyny, którego początki starsze są od stolicy. Wieś Służew istniała na długo przed Warszawą. Jadąc dalej Dolinką Służewiecką trafiamy na rzeźbę św. Jana Nepomucena, pamiątkę Powstania Styczniowego.
Na Nowoursynowskiej zauważamy wbudowaną w dach domu figurę Matki Boskiej. Dalej kolejne zaskoczenie, pozostałości Fortu Służew i schowane za nim osiedle domów jednorodzinnych.
A chwilę dalej gigant wykopy – aleja Komisji Edukacji Narodowej przebija się na Mokotów.
Jeszcze chwila i jesteśmy pod murem Wyścigów Konnych na Służewcu. To największa galeria grafitti w Warszawie. Ostatnio pewna firma zamalowała mur, ale graficiarze szybko przywrócili go do życia.
Ściana muru mieni się kolorami, ale jest fragment, który wyraźnie odcina się od reszty. Miejsce poświęcone żołnierzom AK rozstrzeliwanym przez władzę ludową na terenie Wyścigów już po wojnie. Trzy płyty muru są nietknięte, nikt nie próbuje postawić na nich nawet kropeczki.
Mur dla wielu jest barierą skutecznie zniechęcającą do wejścia na teren Wyścigów. Tor jawi się jako miejsce zarezerwowane dla biznesmenów, graczy na wyścigach, jako miejsce niegościnne. Wielu warszawiaków zna tylko mur, nic nie wie o tym, co jest za nim.
Wjeżdżamy przez boczną furtkę na tor i mamy wrażenie znalezienia się w innym świecie. Prawie 140 hektarów schowanych niemal w centrum miasta. Mieszanina parku, gospodarstwa rolnego, sportu i hazardu. Jesteśmy w enklawie, ni to miasteczku ni wsi.
Zaskakujące jest głównie to, że tu mieszkają ludzie; kilkaset osób. Są tu domy mieszkalne dla pracowników. Niektóre stajnie tworzą całość z okalającymi je domami.
Jest wiele ciekawych rozwiązań architektonicznych, np.: tunel pomiędzy stajniami a torem treningowym. Jest też kuźnia, wieża ciśnień, silosy na ziarno na paszę. Wszędzie są oczywiście konie. Życie toczy się rytmem wyznaczanym przez potrzeby koni, trochę jak na wsi. Konie trzeba nakarmić, oporządzić, dać możliwość poruszania się i treningu na torze.
Sam tor powstał w 1939 w czerwcu. Wcześniej wyścigi konne w Warszawie odbywały się między innymi na Polach Mokotowskich. W czasie wojny na terenie wyścigów stacjonowały oddziały SS, a budynki przeznaczono na wojskowe magazyny. Wyścigi wróciły na Służewiec w 1946 roku.
Jednak sam tor to też miejsce pełne kontrastów. Główna aleja prowadząca na tor na co dzień jest placem manewrowym dla szkół nauki jazdy. Od Puławskiej straszą zdemolowane kasy.
Domy i stajnie wyglądają na zaniedbane, jakby brakowało gospodarza. Jedna z trybun wygląda jakby miała się zawalić. A dalej świat gonitw, obstawianych koni, eleganckiej trybuny dla VIPów, czerwonych dywanów. Wszystko wygląda jakby ktoś nie mógł się zdecydować: sprzedać teren deweloperom czy przywrócić świetność niesamowitemu przecież miejscu.
Zimno i wiatr wygania nas wreszcie z Wyścigów. Znowu jesteśmy za murem, Puławską pędzą samochody, straszy zniszczony przystanek autobusowy. Jedziemy na herbatę do pobliskiego fastfoodu, żeby się trochę ogrzać. Potem wracamy al. Niepodległości i przez Pola Mokotowskie do pl. Na Rozdrożu. Szybko jak się da w dół Agrykolą i przez Powiśle wracamy do domu na drugą stronę Wisły.