Fort Zbarż
Długość trasy: 48 kilometrów.
Dzisiaj Marcin zażyczył sobie trasę bez pociągów.– Może Fort Zbaraż? – mówi. – Zbaraż, Wołodyjowski, Sienkiewicz i takie tam? A poza tym bez pociągu to chwilę potrwa – to ponad 550 kilometrów – rzuca Piotrek. Jednak chodzi o Zbarż, a to na Nowym Służewcu, w kilka godzin damy radę.
Głupio może pisać o tym po raz kolejny, jednak znowu jest obrzydliwa pogoda. Trzecia z rzędu wycieczka zaczyna się przy obleśnej pogodzie. Jedziemy na drugą stronę Wisły i przez Plac Trzech Krzyży wjeżdżamy w Mokotowską. Obaj jeździmy tędy do pracy, jednak nie mamy czasu by zatrzymać się i popatrzeć. A Mokotowska jest urokliwa. Ma swój przedwojenny klimat i daje próbkę tego jak mogłaby wyglądać Warszawa gdyby nie II wojna.
Od jakiegoś czasu pracujemy blisko siebie, na Mokotowie i teraz jedziemy naszą pracową drogą: przez Rondo Jazdy Polskiej, Waryńskiego, Batorego i Wołoską. Odbijamy w Racławicką, Turystyczną i przecinamy Gimnastyczną. Za plecami zostawiamy Fort Mokotów i docieramy na tyły szpitala MSW. A tam spokojnie, malowniczo; jest trochę jak na przedmieściach, a to przecież prawie środek miasta. Widać jak niedawno temu Warszawa wchłonęła Mokotów i okolice.
Ruszamy w stronę Mordoru. Jedziemy Miłobędzką, Woronicza i dalej do Domaniewskiej. A potem Postępu do Kłobuckiej. Kłobucka to trochę dziwna ulica. Z jednej strony na końcu świata, a jednocześnie zabudowująca się nowymi osiedlami i w pobliżu Toru Wyścigów Konnych na Służewcu, Lotniska Okęcie i Południowej Obwodnicy Warszawy. I jakby tego było mało, to jeszcze jest tu areszt śledczy i siedziba IPN.
Od Kłobuckiej jedziemy ulicą Zatorze i wspinamy się na wiadukt przy Poleczki. Jest mocno industrialnie i widać, że lotnisko jest tuż tuż. Rozciąga się stąd dobry widok na Cargo na Okęciu.
Zjeżdżamy na Wirażową i docieramy do resztek fosy Fortu Zbarż. Jak to często bywa z fortyfikacjami, trafiamy w inny świat. Tu robi to na nas jeszcze większe wrażenie – okolica jest betonowa, naokoło estakady, jeździ tu mnóstwo samochodów, nad głową samoloty. A tu zarośla, krzaki, dzikość niemal.
Gdy wchodzi się na teren fortu, to nie ma się wrażenia, że stąpa się po czymś co jest wytworem ludzkiej ręki. Łazimy po jakiś chaszczach, pagórasach, przedzieramy się przez plątaninę roślin.
Fort Zbarż został wzniesiony w latach osiemdziesiątych XIX wieku. Jest siódmym z kolei fortem pierścienia zewnętrznego Twierdzy Warszawa. Podczas likwidacji twierdzy w 1909 roku, fort częściowo rozebrano. Później teren umocnień zalano, co doprowadziło do ruiny ceglane koszary szyjowe. To, co zostało z fortu, w większości chowa się pod lustrem wody. Nawet te pozostałości pokazują jak duża była ta budowla.
W trakcie budowy Trasy Północ-Południe dokonano dalszego dzieła zniszczenia. Nad fosą Trasa przechodzi specjalnie wzniesionym mostkiem, obok poprowadzono też, wytyczoną na nowo, ul. Wirażową.
Zostawiamy fort za sobą i zastanawiamy się gdzie by na tym odludziu napić się kawy. Jedziemy Wirażową w stronę 17 stycznia. Natrafiamy na nieużywane chyba tory kolejowe. Ładnie wyglądają działki rozmieszczone po obu stronach torów. Ruszamy wydeptaną ścieżką i tak sobie jedziemy niespiesznie.
Niespodziewanie lądujemy na Żwirki i Wigury w pobliżu wjazdu do portu lotniczego. Przy ulicy widać parking jednej z sieci wypożyczalni samochodów. Wjeżdżamy na parking z nadzieją na zobaczenie fortu od tyłu. Jednak zamiast tego widzimy Warszawę, która okazuje się być Pabiedą. W innym miejscu parkingu napotykamy kilka Jaguarów z blachami zabytkowych aut. Chyba trafiliśmy na część jakiejś kolekcji.
Wobec bliskości lotniska wybór miejsca na kawę wydaje się oczywisty. Pijemy i ruszamy w stronę kolejnej fortyfikacji – Fortu nr IX. Ten będzie następny w naszej kolekcji. Z lotniska znowu jedziemy do Wirażowej i Poleczki w stronę Ursynowa. Przez chwilę jedziemy KENem i spotykamy biegaczy Orlen Maratonu. Do walki zagrzewa ich kapela grająca coś między punkrockiem a metalem.
Jastrzębowskiego docieramy do Anody, potem do Dolinki Służewieckiej i dalej Bonifacego do Powsińskiej i do fortu. Fort powstał w latach osiemdziesiątych XIX wieku. Miał swoją bohaterską kartę podczas walk w 1939 roku i w czasie Powstania Warszawskiego. Obecnie w forcie jest oddział Muzeum Wojska Polskiego pod nazwą Muzeum Polskiej Techniki Wojskowej. Jednak bardziej niż muzeum, ekspozycja przypomina złomowisko. Stoi tu dużo dział, haubic, czołgów, samochodów i samolotów. Marcina wyraźnie wciąga ekspozycja.
Sam fort ma się chyba gorzej niż eksponaty. Mury się kruszą i nie widać by ktoś o nie dbał. Medytujemy chwilę nad losem rosyjskich fortów i opuszczamy niegdysiejszy symbol carskiego ucisku.
Zaglądamy na chwilę na Skwer ormiański ulokowany na rogu Powsińskiej i Okrężnej. Skwer otrzymał to imię ledwie trzy lata temu. Przy okazji nadania imienia postawiono chaczkar, czyli wotywny krzyż armeński. Chaczkary fundowano z różnych okazji i powodów. Chronić miały przed klęskami żywiołowymi. Wznoszono je z okazji ukończenia ważnej budowy, ale też w intencji powodzenia konkretnego przedsięwzięcia. Pierwsze chaczkary powstawały w IV wieku. Ich forma została zaczerpnięta ze starożytnej steli i obelisku, powszechnie wykorzystywanych w różnych kulturach tej części świata, a w przedstawieniach, obok krzyża, wykorzystywano również przedchrześcijańskie motywy, takie jak słońce i księżyc.
Po drugiej stronie Powsińskiej stoi lokomotywa. W zasadzie rzeźba lokomotywy. Ma upamiętniać Kolejkę Wilanowską, która skręcała w Okrężną by ominąć fosę fortu, który kilka chwil temu oglądaliśmy. Autorem rzeźby, zamówionej przez Towarzystwo Przyjaciół Sadyby, jest Jarosław Urbański. Wewnątrz lokomotywy jest odlew ust rzeźbiarza, wykorzystanie których jest dowolne dla zwiedzających.
Ruszamy w stronę domu. Kierujemy się Czerniakowską do Gagarina, gdzie chwilę kibicujemy maratończykom, a potem pniemy się Belwederską w górę. Jedyna dobra strona podjazdu na wiślaną skarpę, to odremontowana droga dla rowerów – teraz jest asfaltowo gładziutko. Jeszcze chwila jazdy Ujazdowskimi, Most Poniatowskiego i jesteśmy na Grochowie.