Wiersze w Kampinosie
Długość trasy: 66 kilometrów.
Wiosna jest. Taką mamy dzisiaj optykę. A gdy przyroda się budzi, budzą się w nas żądze zbliżenia się do natury. Czyli dzisiaj puszcza.
Jak przystało na kontakt z naturą, ruszamy pociągiem do Płochocina. By stanąć u wrót Puszczy Kampinowskiej. Do tej pory rzadko zapuszczaliśmy się na ten teren, leżącego najbliżej Warszawy, parku narodowego. Raz przez niego przemknęliśmy, raz utknęliśmy w bagnie i generalnie mało nam tej penetracji.
Kierujemy się w stronę Michałówka i Borzęcina Dużego. Wiosna nadal jest, co dokumentujemy szczegółowo.
I tyle naszej radości. Zaczyna kropić, potem padać i w efekcie odziewamy się w nieprzemakalne.
Przydrożne kapliczki są stałym elementem mazowieckiego krajobrazu. Ta spotkana pod Płochocinem jest ciekawa nie tylko ze względu na dobrą jakość wykonania, ale także ze względu na intencję w jakiej ją postawiono.
Przy wjeździe do Borzęcina napotykamy kościół pod wezwaniem świętego Wincentego Ferreriusza. Święty Wincenty był wędrownym kaznodzieją, przemierzającym tereny obecnej Hiszpanii, Włoch, Francji, Anglii, Irlandii i Szkocji. Głosząc nadejście Antychrysta zyskał sobie miano anioła Apokalipsy. A w niedalekiej odległości widzimy Centrum Misji Afrykańskich, z krótkim kursem historii Borzęcina umieszczonym na płocie.
Z Borzęcina, ulicą Spacerową, jedziemy w stronę Budy. I wjeżdżamy do Parku Narodowego. Drogi coraz gorsze, zaczyna się w zasadzie piach. I są momenty, że raczej pchamy rowery niż jedziemy na nich.
Gdzieś w okolicach miejscowości (chyba raczej osady) Buda widzimy spalone gospodarstwo. Zabudowania są porzucone i raczej nikt nie próbował ich odnawiać. Spotkany potem lokales opowiedział nam, że gospodarstwo spaliło się już jakiś czas temu. Mieszkał w nim właściciel zabudowań i małżeństwo z trójką małych dzieci. Wszyscy się uratowali z pożaru i mieszkają gdzieś w okolicy. A osada to wszystkiego dwa gospodarstwa i dom leśniczego.
Jedziemy Szeroką Warszawską Drogą w stronę Zaborowa Leśnego. Nazwa duktu jest trochę myląca lub ironiczna; to nadal piaszczysta droga w lesie. Wokół teren poprzecinany jest kanałkami i mokradłami. Spotykamy też pierwszego dziś piechura. Też pewnie zachciało mu się wiosny.
To czym teraz jedziemy, nazywa się Groblową Drogą i jest bardziej adekwatną nazwą niż Warszawska Droga. Dojeżdżamy do Mogiły Powstańców z 1863 roku. Podobno w mogile spoczywa 76 powstańców i tyle jest gwoździ na cmentarnym krzyżu. Leżą tu uczestnicy bitwy jaką stoczył odział powstańczy uzbrojony głównie w kosy. 14 kwietnia 1863 roku Polacy zostali zaatakowani przez siły wojsk rosyjskie w liczbie 670 żołnierzy. W walkach zginęło 30 ludzi, a dodatkowo rosyjscy żołnierze dobili rannych powstańców. Po stronie rosyjskiej straty wyniosły około 50 zabitych i rannych.
Z mogiły kierujemy się w stronę kolejnego miejsca pochówku; tym razem są to Wiersze. Puszcza Kampinoska była miejscem walk i miejscem ostatniego spoczynku wielu Polaków walczących za wolność ojczyzny. Droga nadal leśna i nie dająca wielkiej szansy na swobodną jazdę. Tym razem posuwamy się Wierszowską Drogą.
W okolicach Wierszy miało siedzibę zgrupowanie około 2500 żołnierzy oddziałów Armii Krajowej. W sierpniu i wrześniu 1944 roku duża część Puszczy Kampinoskiej i okolicznych miejscowości była wolna od żołnierzy niemieckich. Stąd przyjęło się nazywać ten teren Niepodległą Rzeczpospolitą Kampinoską. Niemcy jednak nie mogli pozwolić na taką sytuację. Pod koniec września 1944 roku zaatakowali partyzantów. Nękano ich nalotami bombowymi, ostrzałem z broni pancernej i atakami piechoty. Ocalali partyzanci przedostali się w kieleckie.
Zostawiamy cmentarz za sobą i ruszamy w stronę Truskawki, Janówka i Augustówka. Powoli przestaje padać i wreszcie żegnamy się z piachem. Od Wierszy mamy porządny mazowiecki asfalt. I teraz droga ta ma nazwę Partyzanckiego Traktu. I ma też przedziwne rozwiązanie – poprowadzono tu w pasie jezdni drogę dla rowerów. Nie możemy zrozumieć po co ona tu, bo chyba nawet w godzinach szczytu nie ma tu zbyt wielkiego ruchu. A droga biegnie raz po jednej raz po drugiej stronie jezdni. Zdarzają się też przejścia dla pieszych z lasu do lasu.
Potem droga dla rowerów wędruje na chodnik. Po drodze można tez spotkać zezłomowany relikt cywilizacji. I napotykamy pierwszego w tym roku boćka.
Mijamy Sowią Wolę i zmierzamy w stronę Leszna. Byliśmy tam całkiem niedawno. Z Leszna walimy do Błonia, by wsiąść tam w pociąg. W Błoniu posilamy się w Sun Caffe znanej nam z poprzedniej wizyty w Błoniu. Bardzo już potrzebujemy sun, po naszemu słońca. Po kawce jedziemy na dworzec i do domu.