Piechotą do Modlina
Długość trasy: 75 kilometrów.
Czy piesza wyprawa jest nadal wycieczką rowerową? Okazuje się, że tak! W dodatku w ciągu jednego dnia przenosimy się płynnie między XIX a XXI wiekiem. A wszystko to w cieniu Twierdzy Modlin.
Dzisiaj droga prowadzi do Modlina. Naszą ciekawość budzi nie tylko sławna twierdza, ale też nowe lotnisko i całkiem stara cegielnia w Mochtach.
Ruszamy w stronę Dworca Wschodniego, potem Jagiellońską jedziemy w stronę Ronda Starzyńskiego. Za rondem decydujemy się na dalszą jazdę Jagiellońską - zwykle bardzo ruchliwa i wroga rowerzystom ulica, dzisiaj jest pusta i zachęca swoimi trzema pasami do swobodnej jazdy. Nie ma upału, wieje lekki wiaterek, po prostu wymarzone warunki do jazdy.
Drogą rowerową przy Elektrociepłowni Żerań dojeżdżamy do Dorodnej i skręcamy w Myśliborską. Potem Hanki Ordonówny, Odkrytą i Grzymalitów dojeżdżamy do wału nad Wisłą. Nie wiadomo co Grzymalici robią na Tarchominie, wiadomo jednak, że Grzymała to popularny polski herb, a sami Grzymalici to rycerski ród z Wielkopolski.
Wałem jedziemy na północ drogą, którą poznaliśmy już przy okazji poszukiwania olenderskich śladów w Warszawie.
Pogoda zaczyna się psuć, trochę grzmi i popaduje, ale nadal jest bardzo przyjemnie. Mijamy po drodze dowody na to, jak groźne potrafią być uderzenia piorunów.
Jadąc wzdłuż Wisły w zasadzie jedzie się stale obok rezerwatów przyrody. W bagnistych jeziorkach pływają kaczki, zostawiając ciekawe ślady na powierzchni.
Na wysokości Rajszewa mijamy First Warsaw Golf & Country Club. Pole golfowe położone jest malowniczo w zakolu rzeki, a na swoim terenie ma kilka stawów - pewnie pozostałość starorzecza Wisły.
Po drodze mijamy kolejne rezerwaty, sielskie obrazki pól, pasące się koniki. Naprawdę jest bajkowo mimo wciąż wiszącej nad nami groźby burzy.
Dojeżdżamy do Modlina. Z daleka widać już twierdzę. A my stoimy w widłach Wisły i Narwi: w prawo mostem przez Narew, w lewo przez Wisłę. Sam Modlin był do lat pięćdziesiątych XX wieku samodzielną osadą, dzisiaj jest dzielnicą Nowego Dworu Mazowieckiego. Przejeżdżamy Mostem Pancera na drugą stronę Narwi. Przed samą rzeką widać ruiny fortu, a Narew wpadająca do Wisły tworzy malownicze wysepki i piaszczystą plażę.
Za mostem skręcamy w Chłodną i ulicą gen. Ledóchowskiego wjeżdżamy na teren twierdzy. Od wewnątrz, kiedyś potężna budowla, sprawia wrażenie mocno zaniedbanego osiedla.
Budowę twierdzy rozpoczęto na rozkaz Napoleona, który tworząc Księstwo Warszawskie rozpoczyna budowę systemu twierdz na terenie Księstwa. W czasie Powstania Listopadowego twierdza staje się bazą wojsk powstańczych. Za czasów rosyjskich Modlin przemianowano na Новогеоргиевск (Nowogieorgiewsk). Rosjanie rozbudowują twierdzę - prace z przerwami trwają do 1914 roku. W okresie międzywojnia istniało tu, między innymi, Centrum Wyszkolenia Broni Pancernych i Centrum Wyszkolenia Saperów. W czasie kampanii wrześniowej twierdza broniła się samotnie przez 18 dni. W 1945 roku twierdzę ponownie przejęło wojsko.
Wszystko to jednak już tylko historia. Twierdza popada w ruinę, nie ma chyba nikogo, kto miałby pomysł co zrobić z tym zabytkiem sztuki wojennej. Wojska już prawie na terenie twierdzy nie ma. Starsze zabudowania się sypią, nowsze budynki, nawet jeśli zadbane, bliższe są klimatowi blokowiska niż zabytkowej budowli.
Ulicami Bema i Thommée wyjeżdżamy z twierdzy i kierujemy się w stronę lotniska. Lotnisko, kiedyś wojskowe, dzień wcześniej miało huczne otwarcie. Dzisiaj jednak przypomina niezakończoną budowę. Mimo wczorajszego otwarcia dzisiaj wszystko jest zamknięte. Hala jest pusta, a ochroniarze nie pozawalają nam wejść do środka.
Naszą uwagę najbardziej przykuwa motorówka lotniskowej służby ratowniczo-gaśniczej. Do rzeki co prawda niedaleko, ale czy aż tak blisko, by przewidywać udział sprzętu pływającego podczas akcji ratunkowej?
Budynek lotniska zaprojektowała pracownia APA Kuryłowicz i Associates. Stefan Kuryłowicz był zapalonym pilotem i projektując terminal lotniska inspirował się budową skrzydła samolotu. Budynek lotniska jest rzeczywiście prosty, nam przywodzi na myśl lotniczy hangar. Objeżdżamy lotnisko dookoła i drogą numer 62 kierujemy się w stronę miejscowości Mochty-Smok.
Zostawiając za sobą Zakroczym i Duchowiznę, w miejscu, gdzie droga 62 odsuwa się od Wisły, skręcamy w lewo, prostopadle w stronę rzeki. Droga prowadzi nas sama, a potem widzimy już komin cegielni i jesteśmy na miejscu.
Cegielnia musiała kiedyś być ogromna. Dzisiaj pozostały po niej tylko ruiny, jednak pięknie sklepiony piec nadal robi duże wrażenie. Usytuowanie cegielni blisko Wisły sugeruje, że główną drogą transportu cegieł była rzeka.Trudno znaleźć dokładne informacje o cegielni; najprawdopodobniej pochodzi z XIX wieku. Być może to jedna z ostatnich okazji, by zobaczyć to przemysłowe dzieło. Nie wygląda by cegielnia była otoczona opieką konserwatora, więc pewnie któregoś dnia zniknie z nadwiślańskiego krajobrazu.
W stronę Zakroczymia ruszamy nad Wisłą kierując się w stronę Wólki Smoszewskiej. Gdzieś w okolicach Duchowizny, tylne koło roweru Piotrka zaczyna się dziwnie ruszać i wydawać podejrzane dźwięki. Po krótkich oględzinach okazuje się, że tylna piasta praktycznie przestała istnieć. Szukamy w okolicy jakiegoś środka lokomocji. Znajdujemy przystanek - autobus ma być za kilka minut. Jednak życzliwi miejscowi informują nas, że przystanek owszem jest, ale ostatnio widziano tu autobus kilka lat temu. Piotrek nie ma wyjścia i zaczyna pchać rower - kierunek stacja PKP Modlin. Marcin dzielnie mu towarzyszy, jadąc obok w żółwim tempie. Po drodze mijamy piękne wąwozy, zupełnie jak z okolic Kazimierza Dolnego.
Wokół pola i lasy, ale Piotrek nie jest zbyt zainteresowany krajobrazem - pchanie roweru przez mazowieckie piaski nie należy do najmilszych, a pogoda jak na złość poprawiła się i zrobiło się upalnie.
Docieramy do rynku w Zakroczymiu i potem ulicą Warszawską kierujemy się w stronę Modlina. Przecinamy drogę E77 i jesteśmy w Modlinie na znanej nam już ulicy Bema. Potem ulicami Chrzanowskiego i Ledóchowskiego docieramy do Chłodnej. W dół Kraszewskiego i ulicą Mieszka osiągamy stację Modlin. Dwanaście kilometrów pchania roweru; Piotrek ma serdecznie dość.
Budynek stacji jest malutki i pięknie odnowiony.
Wchodzimy do poczekalni z rowerami i na dzień dobry objeżdżają nas dzielni SOKiści: - gdzie się pchacie z tymi rowerami? Potem ciąg dalszy przyjemności. Na peronach są co prawda windy, ale instrukcja obsługi nie pozostawia złudzeń - rowery nosimy po schodach.
Wsiadamy w wypasiony pociąg Kolei Mazowieckich - klimatyzacja, wygodne siedzenia. Dojeżdżamy do stacji Warszawa ZOO. Potem jeszcze pchanie roweru do pl. Hallera. Marcin nadal lojalnie towarzyszy Piotrkowi. Rower w autobus (co za obciach) i do domu.