70 miliardów dolarów
Długość trasy: 44 kilometry.
Nie mamy tej kasy i chyba mieć nie będziemy. Nagle jednak pojawiła się w rozmowie podczas wycieczki i nie opuszczała nas do końca (wizja bogactwa, nie kasa).
Staje się tradycją rozpoczynanie naszych wycieczek nad Wisłą, pod pomnikiem Syrenki. Obaj mamy dość blisko do tego punktu.
Przejeżdżamy przez Most Syreny i Wybrzeżem Szczecińskim jedziemy w stronę Mostu Gdańskiego. Mijamy Rondo Starzyńskiego i skręcamy w Jagiellońską. Jest tu droga dla rowerów, ale co chwila jakaś zmiana: najpierw jedziemy drogą techniczną, potem parkingiem i znowu drogą dla rowerów.
I tak dojeżdżamy do smętnych resztek dumnej kiedyś FSO – ktoś jeszcze pamięta, że produkowaliśmy samochody w Warszawie?
Z ziemi wyrasta podziemne przejście dla pieszych. A gdzieś w pobliżu jest tunel prowadzący na tor testowy Fabryki Samochodów Osobowych. Zdaje się, że na miejscu toru powstanie osiedle.
Jadąc Modlińską, doświadczamy wrażeń estetyczno-architektonicznych. Najpierw szkieletor, jakby z lekka przestrzelony.
Potem rurowe instalacja elektrowni – gładkie, powyginane.
Wreszcie nowoczesna welomieszkaniowa inwestycja – zgrabna i kameralna.
Na koniec Fort Piontek, który utracił „Piontek” w nazwie wraz ze zmianą właściciela. Wszystko tu jest: dwie wieże, centrum handlowe i hotel.
Jak mówi Marcin, każda z tych budowli prowadzi dialog z otoczeniem. Wisienką na torcie jest słonik na kolumnie. Mamy nadzieję, że przynosi szczęście właścicielom.
Zbliżamy się do Legionowa. Zajedziemy do miasta na kawkę, bo aura nas nie rozpieszcza, a poza tym już czas na popas.
Mijamy stadninę koni – cieszy nas widok okrytych koni – nam też nie jest gorąco.
Po drodze para pomników, bo jak wiadomo Mazowsze to jedna wielka galeria patriotyzmu. Na każdej wycieczce spotykamy jakiś monument. Najpierw Wincenty Witos, działacz ludowy i niegdysiejszy premier.
Potem pomnik poświęcony żołnierzom poległym w czasie II Wojny Światowej.
Wtem! Po drugiej stronie ulicy miga nam ni to kapliczka, ni to pomniczek. Już myśleliśmy, że to Nepomuk. Z bliska jednak widać, że to nie on. Ale kogo przedstawia figura, nie wiemy.
Na szczęście Jabłonna oprócz pomników oferuje też niezłą insfratrukturę rowerową.
Wjeżdżamy do Legionowa i biegniemy na kawę. Siedzimy przy oknie, więc mamy dobry widok na ulicę, którą nagle przechodzi całkiem spory pochód. Wszystko jasne – to uliczne jasełka, zwane orszakiem Trzech Króli.
Po ogrzaniu się i nawodnieniu (nakawieniu) ruszamy w stronę Nowego Dworu Mazowieckiego.
Zatrzymuje nas tablica ogłoszeń – wiadomo, to skarbnica wiedzy o okolicy. Tym razem wiadomości nieco zleżałe, bo sprzed dwóch lat.
Jedziemy bardzo przyzwoitą droga dla rowerów wzdłuż wojewódzkiej numer 630. Z dobrą nawierzchnią, z rzędem latarni, ze stojakami dla rowerów i ławkami do odpoczynku.
Nawet zadbano o ochronę drzew w pobliżu trasy.
Jedziemy, jedziemy, a droga nie chce się skończyć. To dobrych kilkanaście kilometrów. Taka nasza międzystanowa rowerowa Jabłonna – Nowy Dwór Mazowiecki.
Wjeżdżamy do Nowego Dworu Mazowieckiego ulicą Wojska Polskiego. Marcinowi zbiera się na szczerość i mówi, że dostał kartę mobilizacyjną, a punkt zborny (w razie ogłoszenia mobilizacji) jest właśnie w Nowym Dworze. Nie mówi gdzie, bo wiadomo – tajemnica wojskowa. Ale ma sprawdzony dojazd.
I te 70 miliardów dolarów, co ich nie mamy i mieć nie będziemy, schodzi na dalszy plan – obrona ojczyzny to znacznie większy kaliber.
Skręcamy w ulicę Generała Jerzego Przemysława Morawicza – sapera, zastępcę dowódcy kampanii reflektorów we wrześniu 1939, Ministra Spraw Wojskowych w londyńskim rządzie na uchodźctwie.
Kompaktowy dworzec kolejowy prezentuje się nieźle. Obok postawiono zadaszony parking dla rowerów.
Wsiadamy do pociągu. Tradycyjnie nasze rowery stoją, ale trafia się fan wieszania; nie rozumiemy, przecież rower to nie płaszcz, nie wieszaj go.