Zapomniany premier
Długość trasy: 45 kilometrów.
Mieliśmy już różnych patronów wycieczek. Niedawno nawet świętego. Dzisiejszy jest chyba najbardziej niespodziewany w naszej kolekcji.
Umawiamy się na Placu Na Rozdrożu, pod pomnikiem Dmowskiego, który jak wiadomo urodził się na Kamionku.
Stąd już tylko kroczek do Kancelarii Premiera, gdzie stoi pomnik Jana Olszewskiego: harcerza Szarych Szeregów, adwokata broniącego opozycjonistów w okresie PRL, premiera, który zgodził się na lustrację w wersji Antoniego Macierewicza. Na postumencie pomnika umieszczono cytat byłego premiera „czyja będzie Polska”. Ten pomnik i następny w Okuniewie, wyznaczają naszą dzisiejszą trasę.
Nie możemy sobie jednak odmówić spojrzenia na budowę nowych wiaduktów Trasy Łazienkowskiej. Jeden z nich jest już gotowy. Widać, że jest dociągnięty do skarpy na Jazdowie. Zgodnie z założeniami będzie tu ciąg pieszo-rowerowy. Idealnie nie będzie, ale i tak to gigantyczna zmiana – da się wjechać na Plac Na Rozdrożu.
Zjeżdżamy do Myśliwieckiej, przez Port Czerniakowski dojeżdżamy do Mostu Łazienkowskiego. Pogoda pod psem: plucha, mgła – miasta nie widać.
Po praskiej stronie miasta czeka nas teraz wygodna podróż. Wzdłuż Alei Stanów Zjednoczonych, Ostrobramskiej i Marsa, aż do samego Rembertowa prowadzi droga dla rowerów; około 10 kilometrów spokojnego kręcenia bez towarzystwa samochodów.
Przed przejazdem kolejowym w Rembertowie spotyka się stary i nowy Rembertów. Dom w klimacie dworkowym, nowy blokas i baraczek z zegarem – zupełnie różne światy.
Pogoda nie chce się naprawić. Stajemy pod wiaduktem na Cyrulików na granicy Rembertowa. Dalej ulica nazywa się Okuniewska i jasno wskazuje nam kierunek jazdy.
Na wysokości Wesołej porzucamy Okuniewską i zarazem drogę wojewódzką 637, mając dość ochlapywania przez mijające samochody. Choć trzeba przyznać, że ruch dzisiaj mały – ludzie pewnie wciąż świętują.
Jedziemy ulicą Bartosza Głowackiego. W Woli Grzybowskiej ulica zmienia nazwę na Dworcową. I zmienia się też nawierzchnia.
Na wysokości ulicy Piłsudskiego, nasz wzrok przyciągają stylowo powyginane maszyny. Najwyraźniej trwa budowa przejazdu przez tory. Gnani ciekawością grzęźniemy w błocie. Co gorsza, nie możemy opuścić placu budowy, wszędzie drogę zagradzają płoty.
Cofamy się i przenosimy ubłocone rowery przez tory. W mijającej nas SKMce otwiera się okienko i uśmiechnięta pani konduktorka serdecznie do nas macha. Miłe to, bo deszcz i błoto coraz skuteczniej psują nam wycieczkę.
Znowu jesteśmy na Okuniewskiej. Przed skrętem w Warszawską, przed samym Okuniewem zatrzymujemy się na chwilę przy stacji benzynowej. Witają nas znajome renifery, teraz jednak pozbawione naturalnego anturażu. Pamiętamy je w bardziej urokliwych okolicznościach przyrody.
Wjeżdżamy na rynek w Okuniewie.
I oto przed nami klamra naszej wycieczki – kolejny pomnik Jana Olszewskiego. O ile ten warszawski artystycznie nas nie powala, ale też nie osłabia, to ten tutejszy jest na granicy karykatury. I w dodatku autor pracy, Jan Dawid II Kuraciński, zdecydował się na popiersie, które stwarza wrażenie przepołowienia sylwetki byłego premiera.
Na pomniku znany nam już passus, chociaż w nieco innej wersji, o tym, czyj ma być nasz kraj.
Usytuowanie pomnika ma związek z historią rodziny Olszewskich. Dziadek byłego premiera był gajowym w lasach w pobliżu Okuniewa i tam też urodził się tata Jana Olszewskiego.
Podjeżdżamy jeszcze pod pałac Łubieńskich. Ruiny są w coraz gorszym stanie. Żal nam serca ściska. Już kilka razy tu byliśmy na przestrzeni dekady (1, 2, 3) i za każdym razem coraz trudniej wyobrazić sobie jak piękny to był budynek.
W nieco melancholijnym nastroju opuszczamy Okuniew. Wracamy do Warszawy tą samą wojewódzką 637. Przestało padać i nawet słonko nieco się wychyla zza chmur.
Około 10 kilometrów od Okuniewa zatrzymuje nas rezerwat Bagno Jacka. Pochodzenie nazwy jest nieznane. Samo bagno to torfowiskowy rezerwat przyrody.
Trudno uwierzyć, ale na tym terenie występuje ponad 20 chronionych roślin, kilka gatunków ryb, ponad dziesięć gatunków płazów, kilka gatunków gadów, dwadzieścia jeden gatunków ssaków i absolutny hit: sto trzydzieści sześć gatunków ptaków.
Gapimy się jeszcze chwilę na bagno i ruszamy do Warszawy. Mijamy Wesołą, Rembertów, Witolin. Mówimy sobie cześć na Ostrobramskiej, na wysokości Grenadierów.
W drodze powrotnej Marcin powtarza poranne zdjęcie panoramy miasta. Tym razem jest nieco pogodniej.