Czy nas zachwyca Falenica?
Długość trasy: 41 kilometrów.
Zastanawiamy się ile czasu można mieć pandemię za punkt odniesienia. Marcin mówi, że home office w zasadzie nic w jego pracy nie zmienił. Co najwyżej ma więcej skupienia, bo nikt z kolegów czy koleżanek przy biurku nie stanie i głowy nie zawróci. Piotrek codziennie prowadzi szkolenia online i ma już dość wbijania skupionego wzroku w monitor. I takie to koronarozmowy nam towarzyszą podczas jazdy.
A tymczasem wiadukt przy Kinowej zniknął. Pustki uczynił w krajobrazie. Zniknął w weekend, a odbudowa się nie zaczęła. Kawał betonu został zgruzowany i wywieziony. A odbudowa nie rusza. Czyżby przetarg był ogłoszony tylko na rozbiórkę?
Póki co przez Aleję Stanów Zjednoczonych przechodzi się przejściem naziemnym. Mogłoby tak zostać na zawsze, bez konieczności wdrapywania się na wiadukt.
Ruszamy w stronę Balatonu. Na rogu Poligonowej i Nowaka-Jeziorańskiego Piotrek wypatrzył pozostałości dawnego Grochowa. Miejsce wygląda jak ślad po domu, podwórku. Jest obrys fundamentów domu i jakiegoś gospodarczego pomieszczenia. Są resztki sadu. W otoczeniu nowo wybudowanych bloków i skrzyżowania, wygląda jak zwichrowany teleport z opowiadania science fiction. Jest też pompa i w dodatku działająca. Nie ma co prawda ramienia do pompowania, ale wciąż jest woda. Najwyraźniej ktoś ma tu swoje skamuflowane ujęcie wody. W Warszawie nie ma już prawie działających pomp – takie cuda tylko u nas na dzielni.
Nowaka jedziemy do Fieldorfa i potem wskakujemy na Wał Miedzeszyński.
Droga dla rowerów poprowadzona jest szczytem wału. Nawierzchnia jest z okropnej kostki, a po bokach straż dzierżą barierki – ochrona przed szalonymi właścicielami samochodów. Piotrek pamięta koleiny wyjeżdżone przez amatorów odpoczynku nad Wisłą.
Na wale betoniarnia, a nad Wisłą wiosenna przyroda. I przebija się do rzeki, choć jakby z nieśmiałością, Kanał Nowa Ulga, wzdłuż którego zrobiliśmy sobie kiedyś wycieczkę.
Nieopodal skrzyżowania z Traktem Lubelskim zjeżdżamy z wału na drogę techniczną i wiedzeni porywem serca, skręcamy w ulicę Romantyczną.
Jest urokliwie, czy romantycznie zależy chyba od indywidualnego gustu. Jest też cicho. To kolejne miejsce w Warszawie, które jest na granicy samochodowego szaleństwa - prujące wielopasmowym Wałem Miedzeszyńskim samochody i spokoju – tuż obok jest Wisła i plaża o nazwie Romantyczna.
Skręcamy w Rychnowską i Strzygłowską dojeżdżamy do Wału Miedzeszyńskiego. Mijamy coś z kategorii tajne / poufne skryte za płotem z drutem kolczastym.
Niepodziewanie lądujemy sporo za skrzyżowaniem z Traktem Lubelskim.
Buduje się tu na potęgę. Jest okropnie, betonowo.
I chyba rozgrywa się tu jakiś lokalny dramat – ludzie żądają kanalizacji.
Jedziemy wzdłuż Wału, który jest tu już drogą wojewódzką nr 801.
Z radością odbijamy w Ogórkową, uciekamy od lejącego się betonu. Ogórkowa jest trochę jak Romantyczna: nieco zapyziała, podmiejska, cicha.
Wjeżdżamy na teren Obszaru Natura 2000. Gdzieś umyka nam Domowy hotel dla psów i świń – Piotrek bardzo chciał go odwiedzić. Byłoby jak znalazł, gdyby chciał zostawić swoją świnkę pod opieką w czasie urlopowego wyjazdu.
Mijamy Bysławską, którą kojarzymy raczej z Falenicą niż z terenami nadrzecznymi i Nowowiejską jedziemy, rzecz jasna, w stronę Nowej Wsi. Krajobraz wiejski w pełni, trudno uwierzyć, że kilkaset metrów stąd jest bardzo ruchliwa droga 801 prowadząca w stronę Otwocka i Karczewa.
Na granicy Nowej Wsi natrafiamy na nieco tajemniczy Instytut Ojców Szensztackich.
Strona Instytutu jest enigmatyczna. Jednak z informacji znalezionych w necie wynika, że Ojcowie Szensztaccy to katolicka międzynarodowa wspólnota kapłańska. Na świecie jest blisko 470 kapłanów tej wspólnoty. Instytut jest rówieśnikiem Piotrka. Założycielem ruchu był Josef Kentenich, który w 1914 roku powołał męską wspólnotę, której celem było odnowienie apostolstwa katolików. W czasach III Rzeszy władze zdelegalizowały ruch, a Kentenich trafił do obozu koncentracyjnego. Kapłan przeżył obóz, ale po wojnie wszedł w spór władzami kościelnymi – zrehabilitowany został w 1965 roku.
I tak sobie suniemy niespiesznie przez Nową Wieś, w której przeplatają się między sobą drewniane chałupy sprzed 100 lat, domy o dworkowym charakterze i współczesne domy jednorodzinne.
Na wysokości Granicznej w Józefowie przecinamy drogę 801, która tutaj ma nazwę aleja Nadwiślańska. Przez jakiś czas jedziemy pseudodrogą dla rowerów. Kierujemy się w stronę linii kolejowej Warszawa – Otwock. W efekcie lądujemy na Piłsudskiego w okolicach stacji Michalin.
Mamy naiwną nadzieję na lokal z kawą. Ale nic takiego w okolicy się nie pojawia. W Falenicy liczymy na Stację Falenica – Marcin lubi tam chodzić do kina. Ale Stacja nieczynna. Kawa w gruzińskiej piekarni nas nie ciągnie.
Odpuszczamy i powoli ruszamy w stronę Grochowa. Jedziemy Włókienniczą, mijamy Bysławską, którą niedawno mijaliśmy nad Wisłą i wjeżdżamy w Mozaikową. Ale co tu się dzieje: przy Brodnickiej wyrósł jakiś gigant wiadukt. Dalej jest jeszcze gorzej. Rośnie gigant węzeł z tunelem pod torami linii Warszawa – Otwock. Ile to zajmuje miejsca. To chyba jest odnoga południowej obwodnicy Warszawy. Czemu tego betonu musi być tak dużo?
Mrówczą, która jest przedłużeniem Mozaikowej, dojeżdżamy do Lucerny, a tam, nieopodal na - nomen omen - Hajnowskiej, stoi architektoniczne cudeńko miejskiej architektury.
Antenową i Błękitną trafiamy nad Kanał Wawerski. Jak tu nie lubić Warszawy, szczególnie po prawej stronie Wisły, za te jej wiejskie klimaty.
Mało honorowo, ale za to skutecznie, pokonujemy Płowiecką za pomocą kładki. Jaki geniusz projektowania uznał, że da się sprowadzić rower ze stromej kładki po takiej szynie? A podnośnikiem - bo to nawet nie winda - rowerem nie wolno.
Edisona i Sępia przejeżdżamy przez Marysin Wawerski. Piotrek spędził dzieciństwo na tym osiedlu. Przejeżdżamy pod wiaduktem na ulicy Marsa, a potem Makowską i Szaserów wracamy do domu.