Niejasne skutki inspiracji
Długość trasy: 67 kilometrów.
Piotrek dostał od znajomej publikację o dworach i pałacach w okolicy Legionowa. I pojechaliśmy szukać tej niegdysiejszej architektury.
Z Grochowa przez Pragę jedziemy Jagiellońską. Za Rondem Starzyńskiego odbijamy w Golędzinowską. Swego czasu sporo kręciliśmy się po tej okolicy w poszukiwaniu Cmentarza Cholerycznego; nie od razu udało się go nam namierzyć. Mamy to wyczucie do postindustrialnych kolejowo-zapyziałych klimatów. Dziwnie podobny ten Golędzinów do Odolan.
Wieś Golędzinów znana była już w XIV wieku. W okresie międzywojnia istniała tu szkoła podoficerów Policji Państwowej, a po II Wojnie Światowej były tu koszary ZOMO. Golędzinów, gdy był wsią, sąsiadował z Bródnem. I dziś, za torami, majaczą budynki zamieszkałe przez byłych pracowników Fabryki Samochodów Osobowych na Żeraniu.
Ciągnie się ta Golędzinowska chyba z siedem kilometrów. Zostawiamy za sobą resztki FSO, mijamy Most Grota, i lądujemy w okolicy Płochocińskiej. Mimo nagromadzenia przemysłowych artefaktów, jest tu jednocześnie absolutnie spokojnie. Jak nazywa się poprzemysłowa sielskość? Industri(c)alm?
I tu nagle, wśród torów, pojawiają się kwietne łąki. Golędzinowska to prawdziwa kameleonica wśród warszawskich ulic.
Pojawia się też tunel pod torami, brawurowo środkiem pokonany przez Marcina, mimo że nie miał ze sobą tego dnia pompowanych pływaków.
Piotrek chyłkiem przemykał boczkiem.
Potem droga zawinęła na wiadukt nad Płochocińską.
Jedziemy w stronę Nieporętu, mając Kanał Żerański po prawej stronie. Odbijamy w lewo, w Cieślewskich w nadziei odnalezienia dworu w Szamocinie, jednego z obiektów opisanych w broszurze o dworach.
Skręcamy z Cieślewskich w kierunku domniemanego środka / centrum Szamocina.
I zatrzymują nas tablice „teren prywatny”. No nie, teraz, gdy docieramy do celu? Już po wycieczce Piotrek doczytał, że poszukiwany przez nas dworek w Szamocinie został całkowicie zniszczony w 1944 roku.
Wracamy do Cieślewskich i jedziemy w stronę Ormeckiej. Mijamy mur Aresztu Śledczego, a potem ogródki działkowe. Potem stadninę koni Huculski Raj. I wjeżdżamy miedzy drzewa, mały krosik jest nieodzowny na nieoczywistej wycieczce rowerowej.
Przecinamy Wałuszewską, i znowu w las. I jeszcze kawałek, wjeżdżamy w Mehoffera, a potem nos kieruje nas w stronę Czajki. Jak wiadomo nie ptak to, lecz oczyszczalnia ścieków.
Przeskakujemy Modlińską i jedziemy w stronę Wisły do ulicy Kępa Tarchomińska.
I zaraz za granicą z Jabłonną natrafiamy na ruinkę. Czyżby to kolejny dworek? Nie, to raczej jakaś współczesna architektura.
Jedziemy teraz szczytem wału przeciwpowodziowego. Po lewej mijamy rezerwat Ławice Kiełpińskie, po prawej, gdzieś za drzewami skrywa się Pałac w Jabłonnej.
Za Rajszewem odbijamy w stronę drogi 630 i suniemy wzdłuż niej drogą dla rowerów.
Droga wyposażona jest w imponującą infrastrukturę, nie wiemy tylko w jakim stopniu wykorzystywaną. Może w dzień powszedni stoi tu rząd zaparkowanych maszyn?
Za Suchcinem skręcamy w prawo, w stronę Janówka Pierwszego, a w zasadzie w kierunku wyznaczanym przez kolejny cel naszej wycieczki: Pałac w Górze.
Lądujemy na anonimowym skrzyżowaniu. Napisane jest na tablicy Góra, ale ani śladu drogowskazu, żadnej informacji o Pałacu. No cóż, chyba nie dane jest nam popatrzeć na kolejną perełkę. We wspomnianej publikacji „Śladami dawnych dworów i pałaców” można przeczytać, że kiedyś drewniany, a potem murowany dwór w Górze w 1944 roku został zbombardowany, a teraz jest malowniczą ruiną.
Zmierzamy ku Olszewnicy Nowej, by potem skręcić ku Starej Olszewnicy, a dalej droga wiedzie w stronę Chotomowa. Potem jeszcze trochę kręcenia i jesteśmy w Legionowie. Wsiadamy w pociąg i wracamy do Warszawy.
Wychodzi na to, że pojechaliśmy na całkiem długą wycieczkę z kluczem dworków, ale żadnego nie zobaczyliśmy. Ani nawet śladu.