Przemysłowe bezwiośnie
Długość trasy: 50 kilometrów.
Bezwiośnie jest wtedy, gdy zimy już nie ma, a na dworzu, zamiast wiosny, jest brzydki listopad. Bezwiośnie jest wtedy, kiedy nie ma nadziei na wiosnę.
Zima odchodzi, wiosna się nie pojawia, a my mimo parszywej pogody zwiedzamy nasze miasto. Jedziemy na druga Wisły stronę Mostem Siekierkowskim. Podjeżdżamy Tamką na skarpę Wiślaną i oczom naszym ukazuje się wyremontowany Szpital Dziecięcy na Kopernika. Widać wyraźnie wyeksponowane logo szpitala: Marcin widzi tam mamę z dzieckiem na rękach. Przy dużej kamienicy na Kopernika widać ogromny mural.
Świętokrzyską zamyka budowa metra. Próbujemy przedostać się obok płotu, jednak droga kończy się ślepo, a przejście podwórkiem, za dawnym lokalem Krytyki Politycznej, zamknięte jest na kłódkę.
Wracamy do Nowego Światu i Warecką docieramy do Placu Powstańców Warszawy, a potem do Marszałkowskiej. Przy dawnym kinie Bajka reklamowa rzeczywistość płata psikusy poważnym dziennikarzom. Do rzeczy!
Przecinamy Marszałkowską i wzdłuż rozkopanej Świętokrzyskiej dojeżdżamy do równie rozkopanej Pańskiej. Po przecięciu Towarowej skręcamy w Karolkową i Szarych Szeregów. Na Woli zachował się do dzisiaj klimat powojennej Warszawy - Dziki Zachód opisywany przez Hłaskę. Wciąż działa sporo warsztatów samochodowych, wypieranych jednak przez wieżowce.
Kręcimy się po okolicy: Brylowska, Prądzyńskiego, Bema. Oglądamy podupadające domy, robiące apetyt developerom na nowe, atrakcyjne lokalizacje. Przecinamy Prymasa i wzdłuż Kasprzaka kierujemy się w stronę Odolan. Po drodze jesteśmy atakowani coraz większymi reklamami.
Ciągną nas te Odolany. Niesamowicie szybko się tu zmienia okolica. Półtora roku temu jedliśmy obiad w wietnamskiej budce - teraz w tym miejscu stoi budynek mieszkalny.
Jedziemy Jana Kazimierza, a potem Sowińskiego i Grodziską. Dojeżdżamy do znanej nam już przeładowni kruszywa. Nadal chwalą się dużą liczbą dni bez wypadku, choć liczba dni jakoś się nie zgadza - widzieliśmy tę tablicę w lipcu 2011 roku.
Wokół wszystko się roztapia. Jedziemy po mieszance śniegu, lodu, wody i błota. Na dodatek, zza ogrodzenia wypadają dwa brytany chcące nas pożreć.
Wjeżdżamy między wagony i za chwilę jesteśmy na wiadukcie nad Dźwigową. Dźwigowa ma pasy dla rowerów, po których można przejechać przez tunel z Bemowa na Włochy.
Mijamy kilka kolejowych budynków o intrygujących nazwach i nie do końca oczywistym przeznaczeniu.
Jeśli wydawało się nam, że do tej pory było trudno, to teraz musimy zmienić zdanie. Jedziemy w głębokim, śnieżnym grysie rozsypanym na lodowej tafli.
Mijamy drogowskaz informujący o stacji, która chyba już kilka lat nie działa. Docieramy do cywilizacji na rogu Kraszewskiego i Noteckiej. I tu zaiste było kiedyś dojście do Warszawy Głównej Towarowej, ale teraz to tylko wspomnienie towarowej działalności PKP.
Kraszewskiego dojeżdżamy do Promienistej i tuż już jest cywilizacja pełną gębą; ta nowsza i ta trochę starsza.
Jak przystało na porządne miasteczko planowane jako miasto-ogród, centralne Włochy mają ciekawy układ ulic: uliczki zaplanowano w amfiteatralnym układzie z centralnie przecinającą je osią ulicy ks. Chrościckiego. Widać to też w nazwach ulic: Łuki Małe i Łuki Wielkie. Róg Rybnickiej i Chrościckiego stoi olbrzymi kościół. Ks. Julian Chrościcki, budowniczy kościoła i proboszcz parafii w latach 1934-1973, w 1942 roku został aresztowany za pomoc udzielaną ludności żydowskiej i był więziony na Pawiaku i na Majdanku. W budynku na terenie kościoła mieścił się szpital powstańczy.
Ulicą Chrościckiego jedziemy do Świerszcza i Traktorzystów. Obok Urzędu Dzielnicy Ursus maszerują, jak gdyby nigdy nic, dwa basiory.
Restauracja Ursus straszy przerdzewiałym pawilonem, ale jest też miły znak nowości: bardzo elegancki stojak na rowery.
Wpadamy też na chwilę do Factory, by wypić coś ciepłego, bo wieje i brzydko pada. Traktorzystów dojeżdżamy do Gierdziejewskiego i Posagu 7 Panien. Początek historii zakładów Ursus, to fabryka armatury zbudowana z posagów siedmiu dziewczyn. Wiadomo, że ojcowie wykorzystali pieniądze córek, ale nie wiadomo co stało się z córkami. Wyszły za mąż? Miały udziały w fabryce? Czy ktoś je spytał inwestując posag? Dziś fabryka to ruina i potencjalnie ciekawy projekt architektoniczny. Na razie to wielki teren wynajmowany większym i mniejszym firmom.
Przecinamy Traktorzystów i wjeżdżamy na Plac Tysiąclecia. A tu klimat małego miasteczka zmieszany z atmosferą robotniczego osiedla. I na dokładkę jeszcze zadbane miasteczko ruchu drogowego.
Walerego Sławka i Poczty Gdańskiej dojeżdżamy do Nowolazurowej. W pobliżu kościoła parafii św. Rodziny istny Armagedon - ludzie brodzą po kostki w błocie i roztapiającym się śniegu. Kierowcy tkwią - również w błocie - w gigant korku, bo chcieli wjechać wprost do nawy głównej. No i ta Nowolazurowa. Zrealizowane marzenie głównego inżyniera miasta - miasto tylko dla samochodów. Gigantyczna ulica biegnąca środkiem wszystkiego, z wielkimi ekranami dźwiękochłonnymi. Ściek biegnący środkiem miasta. Jak mówi Marcin, walnęli drogę środkiem wsi, a reszta już nikogo nie obchodzi.
Nowolazurową jedziemy do Ryżowej, Chrobrego i Dźwigowej. Potem Powstańców Śląskich do Górczewskiej. Aleją Solidarności i Mostem Śląsko-Dąbrowskim na Pragę. Wciąż wieje i zacina w twarz, ale to nic, bo za chwilę jesteśmy w domu.