Relaks do szpiku kości
Długość trasy: 38 kilometrów.
- Zawsze uważałem, że nasze wycieczki powinny być relaksem, a nie jakimś cholernym treningiem - powiedział Marcin, gdy zziębnięci próbowaliśmy znaleźć motywację do dalszej jazdy. Nasza wycieczka nie tylko nie odprężała, ona nas katowała.
Zachęceni ostatnią wycieczką powtarzamy wariant jady pociągiem do celu i powrotu „na kołach” do Warszawy. Mamy poczucie małego deja vu. Znowu o świcie jesteśmy na Dworcu Wschodnim. Wsiadamy do przedziału bagażowego na końcu składu EZT (dla przypomnienia: Elektrycznego Zespołu Trakcyjnego). W przedziale jeden pan z browarem i jeden, ledwo ciepły, już po spożyciu większej ilości alkoholu. Wrażenie już widzianego obrazka staje się silniejsze, gdy kolejnych dwóch panów wyciąga: jeden flaszkę, drugi kieliszki. Piją czystą pod popularne cukierki - „kamyczki”. Nie wiemy czy to tradycja, czy prawidłowość – najwyraźniej w porannych, niedzielnych pociągach z Warszawy pije się alkohol niezależnie od kierunku jazdy.
Gdzieś w okolicach Józefowa dociera do nas pani konduktor. Z dużą wytrwałością budzi nietrzeźwego śpiocha. Puka go przyrządem do sprawdzania biletów, a on nic. Wreszcie obudzony, na pytanie dokąd jedzie, odpowiada - do Pruszkowa. Jedziemy dokładnie w odwrotnym kierunku i śpioch wysiada na następnej stacji, przy dużej zachęcie konduktorki.
Za oknem zaczyna sypać śnieg z deszczem. Gdy wysiadamy w Augustówce mocno wieje i pada. Dopinamy guziczki, suwaki i w drogę. O ile Chynów był na końcu świata, o tyle Augustówka jest gdzieś pośrodku niebytu. Mini peron, jeden tor, wokół pola.
Ruszamy po błotnistych drogach, a wokół widoki z cyklu „smutek Mazowsza”.
Jedziemy w stronę Zabieżek. Pada coraz bardziej i powoli zaczynamy marznąć. Przed samymi Zabieżkami spotykamy dziewczynę, która dzielnie uprawia jogging. Przy tej pogodzie to prawdziwe wyzwanie.
Mijamy Zabieżki i przez Chrosną jedziemy w stronę Celestynowa. Krajobraz coraz bardziej bury, pada i wieje coraz mocniej, ubrania mamy coraz bardziej przemoczone, humory przetrącone.
Po minięciu krajowej 50-tki, wjeżdżamy do Celestynowa. Wita nas jednostka wojskowa - Wojskowy Ośrodek Farmacji i Techniki Medycznej. Nawet nie wiedzieliśmy, że obrońcy ojczyzny mają tak wyspecjalizowane agendy.
Pośród lasów wyrosło kilka domów; pewnie dla pracowników jednostki. Chyba jednak Ośrodek Farmacji lekko podupadł, bo tory kolejowe przykrył asfalt.
W centrum Celestynowa stoi ładny drewniany dworzec z 1900 roku, pamiętający czasy Kolei Nadwiślańskiej. Na piętrze kiedyś mieszkali pracownicy kolei, teraz są tam mieszkania komunalne.
W maju 1943 roku Celestynów był świadkiem odbicia więźniów przez oddział Armii Krajowej, dowodzony przez Tadeusza Zawadzkiego „Zośkę”.
Zwiedzanie okolic dworca wychłodziło nas jeszcze bardziej, a śnieg, deszcz i wiatr towarzyszą nam jeszcze intensywniej niż do tej pory. Z Celestynowa, przez Dąbrówkę i Starą Wieś jedziemy w stronę Otwocka. Po drodze mijamy drogowskaz z serii: ciekawe nazwy mazowieckich miejscowości.
Już w Otwocku natykamy się na budynek magistratu, który jakoś nam umknął podczas wycieczki w grudniu 2012 roku.
Nie wiemy czy bliskość linii kolejowej, czy chlupot wody w butach Marcina, a może zgrabiałe ręce Piotrka powodują, że tracimy całkiem chęć do dalszej jazdy. Zamiast wracać na kołach rowerowych do Warszawy, wybieramy koła pociągu i SKM dowozi nas na Wschodni. I rozgrzewa nas. Gdy trzeba wysiadać, znowu jesteśmy gotowi do jazdy, ale już tylko do domu.