Chynów
Długość trasy: 57 kilometrów.
Odwieczne pytanie: dokąd jechać i tym razem nas trapi.
Marcin proponuje Grójec. - Pojedźmy pociągiem do Warki - mówi - stamtąd już na rowerze przez Grójec do Warszawy. Nigdy tak nie robiliśmy, by pociągiem jechać do celu podróży i wracać do domu. Piotrek spojrzał na mapę i mówi - A może Chynów? Będzie mniej oczywisty. I tak już zostało.
Umawiamy się rano, co w zimowych warunkach oznacza środek nocy. O tej porze Dworzec Wschodni jest urokliwy, czuły i ciepły. Po hali na zmianę maszerują patrole SOKistów i prywatnej firmy chroniącej podróżnych. Co jakiś czas wrażliwy ochroniarz podchodzi do zastygłych na ławkach i lekkim kopnięciem w bucik śpiącego, powoduje pobudkę.
My próbujemy napić się kawy, jednak tylko zautomatyzowana obsługa o tej porze pracuje.
Przy kupowaniu biletów okazało się, że Koleje Mazowieckie są bardziej frontem do klienta niż Intercity. Bilet do Chynowa kosztuje 10 złotych; rower jedzie za darmo. Bilet w TLK - na podobnej trasie - z Sochaczewa, gdzie byliśmy tydzień wcześniej, kosztował 19 złotych plus 9 złotych za rower.
Próbujemy wsiąść do przedziału do przewozu dużych bagaży i rowerów, ale w pierwszym wagonie konduktorzy urządzili sobie przedział służbowy. Trochę ich rozumiemy, bo pociąg jedzie do Radomia, czyli kawałek drogi. Ale czy Koleje Mazowieckie rozumieją nas? Miła pani konduktorka proponuje byśmy znaleźli sobie inny duży przedział – są jeszcze dwa w składzie, informuje uprzejmie. Znajdujemy taki pośrodku pociągu. Elektryczny Zespół Trakcyjny (EZT) jest tylko lekko zliftingowany i pamięta jeszcze lepsze czasy kolei państwowych.
Myśleliśmy, że o poranku, w poświąteczną niedzielę, w pociągu będzie całkiem pusto. A tu niespodzianka, pociąg powoli zapełnia się. Wpadają też chłopaki z Renomy polujące na gapowiczów. Pociąg pełen życia mimo ciemności za oknem. Na wysokości Służewca dosiada się do naszego przedziału czwórka mieszana: dwie panie i dwóch panów. Z reklamówki wyskakuje, pieczołowicie owinięta papierem, szklaneczka. Za nią sok pomarańczowy i główna aktorka – flaszka czystej. Dialog krąży wokół tego ile się ostatnio wypiło oraz tego, dlaczego teraz napić się trzeba. Klasyczne polska pociągowa scenka i znane Polaków rozmowy. Wszystko jednak kulturalnie, spokojnie; głosy ciche, nienerwowe. Nawet zajarać towarzystwo wychodzi poza przedział.
Pociąg dojeżdża do Chynowa i pora wysiadać. Rozjaśnia się powoli, słoneczko wschodzi.
Stacja w Chynowie jest po środku niczego, jak to na Mazowszu. Od stacji do właściwego Chynowa jest kawałek. Po drodze mijamy Malibu Klub, który jest Music Club'em. Interes chyba nie idzie, po posesja jest na sprzedaż.
W centrum miejscowości stoi piękny drewniany kościółek. W środku kameralny, ładnie zdobiony. Na mszę kilka osób przyjechało na rowerach.
Innym, świeckim centrum Chynowa jest Ochotnicza Straż Pożarna. W zasadzie to jest samorządowe combo. W tym samym budynku lub zaraz obok jest dom kultury, biblioteka, urząd stanu cywilnego, posterunek policji, rada gminy, urząd gminy, ośrodek pomocy społecznej.
My jedziemy w stronę Sułkowic. Z estakady nad drogą krajową nr 50 widać jak pięknie budzi się dzień.
W Sułkowicach słyszymy ujadanie psów. Sprawa wyjaśnia się za chwilę, mieści się tu Szkoła Policyjna Przewodników i Tresury Psów.
Tak jak niemal równo dwa lata temu, dziwimy się aurą. Jest koniec grudnia, a na dworze w zasadzie marzec; zero śniegu, temperatura powyżej zera. Ta wycieczka stoi także pod znakiem nieoczywistych nazw miejscowości – mijamy właśnie Kiełbaskę i kierujemy się w stronę Czarnego Lasu. Klimaty są nieco bajkowe. Mgła się ściele, wciąż sporo czerwieni mimo wschodzącego słońca.
Jedzie się dobrze, bo poruszamy się głównie drogami asfaltowymi; mimo, że są to drogi lokalne, mają zadbaną nawierzchnię. Nawet szutrówki są porządne i zadbane. Mamy poczucie zaopiekowania, zarządzający trakcją kolejową dbają o nasze bezpieczeństwo. A i siły nadprzyrodzone czuwają byśmy nie zmylili drogi.
Jesteśmy wciąż w pobliżu Grójca, czyli polskiego zagłębia jabłczanego. Podobno te okolice dostarczają 40% produkcji krajowej jabłek. Jak okiem sięgnąć widać sady. Są też inne dominanty krajobrazu, widziane przez nas już gdzie indziej.
Mijamy Dobieszyn, Orzeszyn, Pilawę. Wciąż udaje się nam unikać większych dróg. Powoli zbliżamy się do Konstancina.
Do Konstancina wjeżdżamy od strony Czarnowa i kierujemy się w stronę Parku Zdrojowego. Potem nieuchronnie trafiamy w okolice Starej Papierni, ale tam wszyscy jeszcze śpią. Porzucamy Konstancin i jedziemy w stronę Wilanowa, potem Sobieskiego i Belwederską. Alejami Ujazdowskimi do Mostu Poniatowskiego i zaraz jesteśmy na Grochowie.