Równy dzień flagi, jadowskie lody i spa w folwarku
Długość trasy: 88 kilometrów.
Ostatnio oddawaliśmy się urokom sztuki filmowej. Dzisiaj też dużo kręcenia, jednak bardziej podstawowego, bo rowerowego.
Na początek i rozgrzewkę, bo ładnie lecz rześko, ruszamy wzdłuż Szaserów w stronę Gocławka. Wjeżdżamy na wiadukt na Marsa i jesteśmy miło zaskoczeni. Oczom naszym ukazuje się droga dla rowerów podążająca w stronę Rembertowa. Kto tędy jeździł wie, że jezdnia jest tu wąska, jednopasmowa i jazda na rowerze jest daleka od komfortu. A tu taka niespodzianka. To my hop na drogę i elegancko i bezpiecznie dojeżdżamy do przejazdu w Rembertowie.
Za torami skręcamy w lewo w Chruściela i kręcimy ku Akademii Sztuki Wojennej. A wejście do niej umajone i materia łopocze na wietrze – wszak dzisiaj Święto Flagi. Po drodze nie widzimy barw naszych narodowych zbyt wiele, a tu wszystko jak należy. Na terenie Akademii jest dziwna dysproporcja przeznaczenia miejsca i jego różnych funkcji. Uczą tu szlachetnej sztuki pozbawiania życia w sposób zorganizowany. A zarazem są tu domy mieszkalne, kościół; całość jest sporym parkiem. I spokój tu i cisza, a w salach wykładowych surmy bojowe grają.
Przecinamy teren Akademii i myślimy jak by tu powtórzyć manewr niezauważonego przejazdu przez teren strzelnicy i poligonu. Rok temu się to nam udało dzięki uprzejmej reakcji ochrony na naszą nieśmiałą prośbę. A dzisiaj brama stoi otworem. Ochroniarz czyści buty i nie zaszczyca nas nawet spojrzeniem, tak skupiony jest na robocie. My zatem niespiesznie i z godnością ruszamy w głąb poligonu. Najpierw prowadzi nas droga pożarowa numer 48, potem 47. Tu też tchnie spokojem. Las żyje sobie i dla siebie. A przecież tu także uczą ludzi zabijania ludzi.
Dojeżdżamy do stawów rybnych i natrafiamy na cmentarz poległych podczas Bitwy Warszawskiej 1920 roku. Jesteśmy na przedpolach Ossowa, gdzie rozegrała się jedna z kluczowych bitew obrony Warszawy. Leżą tu zwłoki żołnierzy ochotniczego batalionu pułku piechoty. Tu także zginął ks. Ignacy Skorupka, „który w stule z krzyżem w ręku przodował atakującym oddziałom” – jak głosi inskrypcja na jednej z tablic. W 1924 roku postawiono krzyż upamiętniający bitwę, a cztery lata później kaplicę. W 1999 roku odsłonięto pomnik generała Hallera, dowodzącego bitwą pod Ossowem.
Do tej pory wszystko do siebie pasuje. A potem zaczyna się dziwne pomieszanie, częste zresztą w miejscach pamięci przez nas odwiedzanych. Z tyłu kaplicy ustawiono popiersie Karola Wojtyły. Dalej widzimy znaki prowadzące do Dolinki Smoleńskiej. Jest to aleja, gdzie ustawiono popiersia wybranych osób, które zginęły w Smoleńsku. Jak to się wszystko komuś skleja?
Przejeżdżamy przez Ossów i skręcamy w stronę Wołomina. Chwila nieuwagi, nasze rowery się sczepiają i Piotrek ląduje na ziemi. Marcinowi na szczęście nic nie jest. Piotrek ma stłuczony bark i łokieć oraz pozdzieraną skórę na nodze.
Wjeżdżamy na Szosę Jadowską. Zaskakuje nas przebieg drogi dla rowerów – z drzewami i słupami(?) w pasie drogi. A potem dwa sklepy rowerowe w Nowych Lipinach. Jeden sklep – Rowery z zachodu, był zamknięty. Drugi, Rowery z duszą, miał na podwórku mnóstwo rowerów, ale raczej nie powalających. Mają za to w ofercie ciekawy segment – rowery komunijne.
Mijamy malowniczą rzekę Czarną, osiągamy Stare Grabie – kolejny egzemplarz do kolekcji w galerii tablic (czyli zbioru ciekawych nazw miejscowości) i zatrzymujemy się przy lokalnym spożywczaku. A tam stoi wspomnienie rowerowej świetności, dzisiaj do bólu zajeżdżone i funkcjonalne. Sądząc po spawach, to egzemplarz jest wiekowy. Za to oprawa koszyków jest całkiem nowa i rękodzielnicza.
Mijamy Tuł; Piotrek nie może sobie przypomnieć czemu chciał jechać do tej miejscowości. A ona jest na oko bez właściwości. Jest jednak coś co wyróżnia Tuł: nazwy ulic. Reja, Matejki, Tuwima – ktoś we władzach jest wielbicielem sztuki.
Wjeżdżamy na teren Gminy Tłuszcz. Jak wiadomo rządzi tu bóbr i jest symbolem gminy.
Włochatego ssaka nie spotykamy, widzimy za to pierwsze w tym roku boćki. Ona albo on wysiadują jaja – u bocianów samce i samice wysiadują na zmianę. Żywotnych dużych i małych jest tu zresztą więcej. Piotrkowi jak zwykle to wystarcza, by zachwycać się Mazowszem.
Mijamy Miąse, Kury, Białki (to wszystko nazwy miejscowości) i przez Podrówne wjeżdżamy do Równego.
Piotrek współpracował z sołtyską Równego w ramach Programu Liderzy PAFW. I proszę, na tablicy w środku wsi znaleźliśmy artykuł mówiący o działaniach lokalnych liderów i liderek w ramach tego programu. Siedzimy sobie pod wiatą przy remizie. Odpoczywamy, przekąszamy.
Remizy i wiaty pilnuje patron strażaków. Tu także mamy poczucie pewnego pomieszania: co robi Jan Paweł II obok św. Floriana, Matki Boskiej i Jezusa?
Przy wyjeździe z Równego duże zaskoczenie: Ormianie postawili pomnik Kazimierzowi Wielkiemu. Być może w dowód wdzięczności za nadane przez króla przywileje.
Jedziemy w stronę Łochowa, ale nie możemy sobie odmówić zboczenia do Jadowa, na legendarne już lody.
Mapy Google pokazują, że lokalnymi drogami, bez jechania krajową pięćdziesiątką, spokojnie dotrzemy Łochowa. Po drodze jest Liwiec, ale zawierzamy mapom, chociaż nie raz Google wyprowadziły nas na manowce.
Naszym oczom ukazuje się świeżutki most, tyle, że kolejowy. Da się przejść, ale najpierw i potem trzeba się nadźwigać. To nie jest droga dedykowana rowerom.
Trochę marudzimy i utyskujemy na mapy i budowlańców, ale zbieramy się i przez lasek jedziemy ulicą Łochowską, co sugeruje, że kierunek mamy właściwy.
I naszym oczom ukazują się zabudowania – ni to przemysłowe ni mieszkalne. A potem jeszcze widzimy napis folwark. I tak niespodziewanie znajdujemy się na terenie Pałacu w Łochowie. Piotrek był tu kilka razy, ale tych zabudowań jeszcze nie widział.
Kiedyś to był rodzaj kameralnego hotelu umieszczonego w zabudowaniach pałacowych i wozowni. Teraz przybyło spa, basen, jacuzi i inne atrakcje.
Na szczęście stara część istnieje i nadal jest klimatyczna. I nadal można wypożyczać rowery – a okolica nad Liwcem piękna i warta odwiedzenia.
Kierujemy się w stronę dworca by złapać pociąg do domu. Ostatnio, gdy widzieliśmy dworzec w Łochowie był obskurną ruiną. A teraz jest wypasiony i świeżutki, choć nie wiadomo czy piękniejszy niż ostatnim razem.
A perony takie jak poprzednio – co prawda zamontowano podnośniki, ale większość ludzi, w tym my, będzie z bagażami i rowerami biegać po schodach.
Wskakujemy w elektryczny i po godzinie jesteśmy w Warszawie.