Sromów.
Długość trasy: 110 kilometrów.
Jak zatytułować opis przejażdżki do Sromowa? Wpadają nam do głowy pomysły banalne lub głupawe. Zostaje więc Sromów i kropka! A nawet z kropką.
Marcin już jakiś czas temu zapragnął jazdy do Sromowa. Przed dwoma tygodniami wyprawa nie udała się nam. Lało, wiało, chęć do jazdy odbierało. Zawróciliśmy.
Dziś poranek jest różowy i rześki. Z lekka nierzeczywisty.
Niektórzy szykują się do śniadania.
Przejeżdżamy Wisłę. Świętokrzyską i Kasprzaka kierujemy się na zachód. Przez Mory i Bronisze dojeżdżamy do Ożarowa.
Na polach jakoś dziwnie zielono i trwają prace polowe. My — miejskie dzieci — nie wiemy co się teraz zbiera. A ludzie na polach musieli być na dworze zaraz po wschodzie słońca.
Droga wzdłuż torów kieruje nas w stronę Płochocina. Schowany za nasypem domek oddzielony jest od drogi torami. Widać wyraźny przedept. Co robi PKP? Stawia zakaz, zamiast ułatwić przejście przez tory.
A w samym Płochocinie natrafiamy na zabytkową kuźnię – dzisiaj chyba zamienioną w dom mieszkalny. Kuźnia pochodzi z początku XIX wieku. Obok stoi kamienny krzyż, też mocno wiekowy, bo z początku XX wieku.
Skręcamy w stronę Józefowa i znajdujemy się w kwartale ulic Monopolowa i Fabryczna. Jeszcze w 2011 roku był tu Polmos. Była tu destylarnia wódek gatunkowych, produkowano wódkę Smirnoff. Zakład jednak upadł. Upadła też chyba okolica. Produkcja drożdży, jaka tu się teraz odbywa, nie ma widać takiego potencjału jak produkcja alkoholu.
Jak to zwykle podczas naszych wycieczek, okolica jest nieoczywista, nierówna. Obok wyraźnie podupadłego osiedla rosną eleganckie domy.
A po drugiej stronie jest XIX-wieczna kapliczka przedstawiająca niemal naturalnych rozmiarów postać Jezusa. Na cokole jest napis: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy pracujecie”.
Ruszamy w stronę Rokitna. Przecinamy Utratę, która przypomina raczej ściek niż urokliwą niegdyś rzeczkę — jest teraz jedną z najbardziej zanieczyszczonych rzek w województwie mazowieckim. Chyba głównie za sprawą Góry Żbikowskiej — pruszkowskiego wysypiska śmieci.
Rokitno wita nas kolorami, fakturą, krajobrazem.
Przy wjeździe do wsi spotyka nas wspomnienie tragicznych walk I Wojny Światowej. Pod Rokitnem armie niemiecka i austro-węgierska walczyły przeciw armii rosyjskiej. W każdym z tych wojsk walczyli Polacy. My stoimy pod pomnikiem upamiętniającym śmierć pułkownika Stanisława Różańskiego, dowódcy 16. pułku strzelców syberyjskich.
Nieopodal jest kościół, który był niemal całkowicie zniszczony podczas walk w 1914 roku.
Mijamy Błonie, Bieniewice i wjeżdżamy do Regowa. Sporo tutaj drewnianych chałup, chyba jeszcze z XIX wieku.
I dużo niestety opuszczonych. Stoją takie obnażone, nagie, pozbawione ludzkiej opieki i ciepła.
W Kaskach, przy samym wjeździe, jest świeżo odnowiona biblioteka. Na przełomie XIX i XX wieku w tym budynku był Urząd Gminy, a potem szkoła, a budowę budynku sfinansowano ze składek mieszkańców. Potem gospodarzami byli tu: Związek Młodzieży Wiejskiej, Klub Młodego Rolnika, a nawet Milicja Obywatelska. Niedawno budynek zrewitalizowano i wyposażono w tężnie.
Zostawiamy Kaski za sobą i kierujemy się na Skotniki. Gdzieś w oddali majaczy klasztor w Szymanowie. Jakąś szaloną obwodnicą przejeżdżamy nad rozlewiskami Pisi. A w bok od asfaltu widać ślad grobli pośród wierzb. Może to kolejne świadectwo pobytu osadników olenderskich w Polsce?
Przejeżdżamy przez Strugi i natrafiamy na dwór rodziny Łuszczewskich. To kiedyś jedna z najbogatszych rodzin z okolic Sochaczewa. Pałac powstał w połowie XIX wieku. Po II Wojnie został przejęty przez PGR. Teraz całkiem podupadł, a część zabudowań, chyba gospodarczych, jest całkiem zniszczonych.
Mijamy Skotniki, Jeżówkę i Gradów. Przecinamy Bzurę i dojeżdżamy do Kozłowa Szlacheckiego. Aura nas dopieszcza.. Jak to dobrze, że dwa tygodnie wstecz nie byliśmy twardzi i odpuściliśmy Sromów. Dzisiaj możemy po raz kolejny docenić urodę Mazowsza.
Jeszcze parę kilometrów i jesteśmy u celu podróży. Główną atrakcją Sromowa, bodaj jedyną, jest Muzeum Ludowe Rodziny Brzozowskich. Muzeum istnieje od 1972 roku, a założył je rolnik Julian Brzozowski. Pan Julian lubił rzeźbić i stworzył około 300 figur, które stały się podstawą muzeum. Mieliśmy szczery zamiar odwiedzić muzeum. Jednak nie daliśmy rady.
Powstrzymał nas „witacz”, scena rodzajowa umieszczona przed muzeum. Rozumiemy, że te rzeźby to nurt sztuki naiwnej. Jednak dla nas to zbyt tandetne.
Mimo wszystko Marcin z właściwym sobie uśmiechem pozował do zdjęcia.
Poza muzeum nie było zbyt wiele do oglądania, więc ruszyliśmy do Sochaczewa.
Droga krajowa 92 nie była zbyt zachęcająca, ale cóż było robić. Trochę nią pojechaliśmy, a potem skręciliśmy na Kozłów Biskupi. Warto było, bo widoki znacznie się poprawiły.
Potem wskoczyliśmy na wojewódzką 705 i nie za długo wylądowaliśmy na dworcu w Sochaczewie. Kafejka na dworcu działa tylko w tygodniu, więc z kawy nici.
Niemniej zadowoleni i lekko zmęczeni wsiedliśmy w pociąg do Warszawy.