Kroczym na Zakroczym
Długość trasy: 81 kilometrów.
Najpierw miasto nazywało się Kroczym i leżało blisko Wisły, blisko przeprawy przez rzekę. Liczne powodzie wymusiły przenosiny miasta w wyżej położone miejsce, a przy okazji zmieniła się też nazwa miejscowości. Dzisiaj celem jest Za-kroczym.
Jedziemy pociągiem do Nowego Dworu Mazowieckiego. Chcemy dostać się do ruin spichlerza, który stoi dokładnie w widłach Wisły i Narwi. Próbujemy to z jednej to z drugiej strony. Na nic to wszystko - trafiamy albo na płot, albo na prywatny teren Mariny Modlin. Odpuszczamy i oglądamy spichlerz z daleka.
Na osłodę zaglądamy do fortecznych zabudowań położonych nad samą Narwią.
Na drugą stronę Narwi przeprawiamy się pod mostem, choć nadal nad wodą. Widoki malownicze; mieszanka dzikiej przyrody i wytworów człowieka.
Przez Twierdzę Modlin przejeżdżamy ulicą gen. Ledóchowskiego. Zatrzymuje nas pomnik poświęcony obrońcom Modlina w 1939 roku. Figury żołnierzy mają w sobie coś niepokojącego.
A chwilę dalej odwiedzamy wewnętrzny cmentarz twierdzy. Mógł być w twierdzy młyn, spichlerz czy piekarnia, to może też być cmentarz. Na terenie nekropolii chowano żołnierzy już wczasach napoleońskich; wszak to Bonaparte zdecydował o budowie twierdzy. Dzisiaj to duży park. Cmentarz został zniszczony pod koniec II Wojny Światowej, a dzisiejszy kształt zawdzięcza pracom z końca lat dziewięćdziesiątych XX wieku.
Leżą tu zwłoki żołnierzy z różnych wojen, różnych armii, różnych narodowości. Chodzimy ostrożnie, mając poczucie stąpania po zwłokach. Szczególnie, gdy czyta się na grobach tabliczki z napisem „10000 polskich żołnierzy poległych w wojnie obronnej 1939 roku”.
Ale pochowani są tu też cywile i to całkiem mali; znajdujemy kilka dziecięcych mogiłek.
Przez Utratę i Gałachy jedziemy w stronę Zakroczymia. Wjeżdżamy na rynek, który góruje nad okolicą. Niedziela jest najwyraźniej dniem targowym, bo w centrum rynku rozłożyły się stragany. W centrum placu stoi latarnia – pomnik poświęcony powstańcom listopadowym i styczniowym. Współcześnie dopisano jeszcze jedną intencję – bojownikom walczącym w czasie II Wojny Światowej.
W 1911 roku w Zakroczymiu powstała straż ogniowa, bardzo potrzebna ze względu na drewnianą zabudowę miejscowości. O 100-leciu straży przypomina zabytkowa sygnaturka, która w całości jest oryginalna – kielich pochodzi z 1911 roku, a szyna, na której go osadzono, jest z 1893 roku.
Z rynku, aleją z ciekawą bramą, wchodzi się do kościoła pod wezwaniem świętego Józefa.
Pierwszy kościół wybudowano tym miejscu już w XIV wieku. Przed świątynią stoi krzyż misyjny z połowy XIX wieku, a wnętrze kościoła zdobią liczne witraże.
Od rynku zjeżdżamy ku Wiśle malowniczymi parowami. Te dróżki-ulice mają swoje nazwy, na przykład Parowa Płocka czy Parowa Okólna. „Parowa” to chyba archaiczny odpowiednik słowa „parów”. Niestety niektórzy mieszkańcy traktują zbocza parowów jak wysypiska śmieci.
Generalnie domostwa i gospodarstwa nad rzeką sprawiają wrażenie biedniejszych niż na górze, przy rynku. Poszukujemy śladów cmentarza żydowskiego; był tu gdzieś w okolicy Parowej Okólnej. Jednak nie potrafimy nic znaleźć. Żywych stworzeń za to nie brak. Wszędzie jest mnóstwo kotów. Łaszą się, zaczepiają, baraszkują. Marcin zachwycony robi im sesję zdjęciową. Jak ulał pasuje tu rosyjskie słowo określające zwierzęta: животные (żywotnyje).
Parową Okólną dojeżdżamy do Duchowizny i wpadamy do Villi Duchowizna. To miły pensjonat położony na wiślanej skarpie. Można tu spędzić czas w jednym z przytulnych domków, zjeść smaczny obiad i skosztować na miejscu pieczonego ciasta.
My wpadliśmy tu nieprzypadkowo, w Villi odbywa się spotkanie Akademii Tutoringu Szkoły Liderów, a Piotrek jest jednym z tutorów. Witamy się ze znajomymi Piotrka i idziemy nad Wisłę. Z pensjonatu prowadzą schodki wprost nad wodę. Stąd widać jak potężną rzeką jest Wisła. Ale też romantyczną, zachęcająca do patrzenia na płynące wody, wciągającą.
Po ciachu i wypiciu kawy jedziemy sprawdzić czy stoi jeszcze cegielnia w Mochtach. Byliśmy tam parę lat temu i zrobiła na nas olbrzymie wrażenie. Przejeżdżamy przez kolejny parów i kierujemy się w stronę Wólki Smoszewskiej.
I z daleka widzimy już, że cegielnia stoi, widać jej potężny komin. Raduje nas to bardzo, bo budowle pamiętamy jako okazałą i w szczególny sposób piękną.
Cegielnia zaczęła działać pod koniec XIX wieku i była jedną z cegielni dostarczającą cegły przy rozbudowie Twierdzy Modlin. Po II Wojnie Światowej została znacjonalizowana. A w połowie lat dziewięćdziesiątych została zamknięta. Kilkakrotnie Urząd Gminy w Zakroczymiu wystawiał cegielnię Mochty-Smok na sprzedaż. Bez skutku, ale może, tak jak Twierdzę Modlin, ktoś ją kupi. Pytanie tylko, czy cegielnia przetrwa tę transakcję. Wciąż zachowuje swoją urodę, choć też sypie się coraz bardziej.
Patrzymy sobie jeszcze chwilę na Wisłę, rzut oka na Wólkę Smoszewską i zarządzamy powrót do Warszawy.
Wracamy przez Duchowiznę, Twierdzę Modlin i Nowy Dwór Mazowiecki. Potem drogą numer 630 jedziemy do Rajszewa.
Tam odbijany w ulicę Mazowiecką i kierujemy się w stronę Jabłonny. A potem wjeżdżamy na nadwiślański wał.
Jeszcze paręnaście kilometrów dość nudnego pedałowania i wita nas Warszawa. Mijamy Tarchomin, Żerań i lądujemy na Pradze.
Na Okrzei odkrywamy sklep rowerowy. Na wystawie są głównie Scott'y. A przez szybę widać kawiarenkę; musimy tu wpaść, sprawdzić ofertę rowerową i kawową.
Obok powstaje kolejny dom zabudowujący teren Portu Praskiego; szybko się tu zmienia okolica.
Jedziemy kawałek Targową, potem nad Jeziorkiem Kamionkowskim i za chwilę jesteśmy w domu.