Zamek w Czersku
Długość trasy: 73 kilometry.
Przemek Pasek z Ja Wisła co jakiś czas namawia na zwiedzanie Zamku w Czersku. My kilka razy byliśmy w pobliżu, nawet niedawno przejeżdżaliśmy przez Górę Kalwarię, ale do Czerska nas nie rzuciło. To może dzisiaj?
Chyba z zamkniętymi oczami moglibyśmy pokonać duży odcinek dzisiejszej trasy; droga w stronę Gassów, nie dość że znana, to jest także pierwsza przejażdżka Zmiany Organizacji Ruchu. Mostem Siekierkowskim przeprawiamy się na drugą stronę Wisły. Pogoda szara jakaś, ale nie pada. Wiosenna przyroda też nie atakuje zbyt agresywnie. Za to za jaskółki robią tablice informacyjne, zachęcające do aktywności fizycznej. Z informacji na tablicy wynika, że w ciągu najbliższych kilkunastu minut spalimy 85 kilokalorii.
Jedziemy wzdłuż Wału Zawadowskiego wyglądając słońca. Ono też stara się zamrugać do nas, ale bez większych sukcesów. Co prawda w okolicach Wysp Świderskich przecierka słoneczna jest jakby bardziej skuteczna, ale szarość na niebie dominuje.
Na Wiśle jacyś wędkarze moczą kije. A już zatrzęsienie tychże napotykamy w Gassach. Niektórzy próbują wjechać samochodem do samej rzeki. I niespodzianka, prom już pływa na drugą stronę, do Karczewa.
W Gassach odbijamy od Wisły, mając nadzieję, że kultowy wiejski sklep będzie otwarty. Ale nic z tego, w niedzielę otwierają o 10:00 – o tej porze mamy nadzieję już być dawno po kawie w Górze Kalwarii. Za to przyroda obficie się nam prezentuje, tak flora jak i fauna.
Życie w Gassach ma różne manifestacje, widać jednak, że nie jest to senna wioska.
Za Gassami, do Wólki Dworskiej, droga wiedzie szczytem wału. Wolniej się jedzie, ale za to widoki przepiękne. Za każdym razem patrzymy na Wisłę z takim samym zachwytem.
Przy wjeździe do góry Kalwarii, jadąc ulica Lipkowską, jest stromy podjazd – pewnie 20 metrów różnicy poziomów na niewielkim odcinku. Nigdy nie udało się nam na nim zatrzymać: gdy jechaliśmy z góry to szkoda było szybkości, jadąc pod górę chcieliśmy mieć to już z głowy. Tym razem stanęliśmy i warto było.
W Górze Kalwarii zasiadamy na kawę i ciacho w cukierni Szymańskich; powoli staje się to już tradycją – jesteśmy tu już któryś raz.
Z Góry Kalwarii wyjeżdżamy drogą krajową 79 i odbijamy na Czersk w drogę numer 739. W Czersku w zasadzie jest tylko zamek i kościół. Pewnie coś jeszcze, ale na pierwszy rzut oka te dwie budowle znacznie dominują.
Na zamek wchodzi się przez teren kościoła, mijając domy ozdobione dziwnymi trochę płaskorzeźbami.
Wejście na zamek jest biletowane, a zniżki są między innymi dla rowerzystów i niepełnosprawnych.
Zamek książąt mazowieckich to poważna budowla - wyraźnie góruje nad okolicą. W miejscu dzisiejszego zamku w XI wieku istniał drewniano-ziemny gród, będący głównym ośrodkiem księstwa czerskiego. Potem terenami tymi zarządzał książę Konrad mazowiecki, który bezskutecznie starał się o krakowski tron. Główną bronią Konrada było więzienie konkurentów, w tym Henryka Brodatego i Bolesława Wstydliwego.
Gród postawiono na cyplu wcinającym się w Wisłę. Dzisiaj trudno to zauważyć, bo rzeka odsunęła się od zamku, co też stało się początkiem utraty ważności Czerska.
Zamek często najeżdżali Litwini. W XIV wieku książę mazowiecki Janusz I rozkazał w miejscu przestarzałego grodu wznieść ceglany zamek, który wybudowano w latach 1388 -1410. Gród rozkwitł znowu za czasów panowania Bony, która w połowie XVI wieku nakazała na wznieść na dziedzińcu murowaną rezydencję. Niestety w czasie Potopu szwedzkiego wojska szwedzkie znacznie zamek uszkodziły.
Z Czerskiem związanych jest kilka tajemniczych historii. Na tarczy herbowej księcia czerskiego Trojdena znajduje się smok (wywerna), jedyny chyba przedstawiciel tego gatunku na Mazowszu. Nie mniej ciekawa jest historia komesa Magnusa, syna ostatniego króla Anglosasów Harolda II. Magnus po śmierci ojca pod Hasting znalazł się na ziemiach polskich i ostatecznie osiadł w Czersku.
Obecnie zamek jest trwała ruiną i tak też wygląda. Po zwiedzaniu posililiśmy się u pana rezydującego na dziedzińcu. W ofercie były świeże jabłka, kiszone ogórki, wino z jabłek, chleb na zakwasie i poprzedniego dnia wytapiany smalec.
Nasyceni doznaniami wszelakimi ruszamy w drogę. Minęliśmy Górę Kalwarię i drogą numer 79 jedziemy w stronę Piaseczna. Zaczyna padać, a na drodze spory ruch. Co prawda nikt nie trąbi (to bardzo rzadkie), ale jazdę trudno uznać za przyjemną. Z lekka znużeni wjeżdżamy do Piaseczna. Okazuje się, że niedługo będzie pociąg; decydujemy się jechać. Przy okazji oglądamy wizualizacje rewitalizacji dworca. Wszystko ładnie wygląda, ale chyba na peron będzie się wchodziło tak samo niewygodnie jak dotąd, czyli po kładce i wielu schodach. Niepełnosprawni, podróżni z bagażami i rodzice z dziećmi w wózkach znowu będą mieli w plecy.
Po 50 minutach jazdy jesteśmy na Wschodniej i za chwilę w domu.