Kałuszyn
Długość trasy: 73 kilometry.
Mazowsze mamy zjeżdżone wzdłuż i wszerz. Chyba pora rozpocząć etap bardziej detalicznego przyglądania się naszej krainie.
Wybieramy na mapie Kałuszyn. Powód jest tylko jeden – nigdy tam nie byliśmy. Kierujemy się w stronę Marsa. Jedziemy Makowską obok torów, a potem przez stację Warszawa Gocławek wjeżdżamy w Korkową. Piotrek przez wiele lat mieszkał w Marysinie Wawerskim, a Korkową zwiedzaliśmy też przy okazji odwiedzania warszawskich cmentarzy.
Przez Zieloną przejeżdżamy Wspólną i Niemcewicza. A potem znowu jedziemy Wspólną, bo niespodziewanie jesteśmy w Sulejówku. I tak w odległości 20 kilometrów od centrum Warszawy, na mapie mamy trzy razy ulicę Wspólną, wliczając tę śródmiejską.
Wjeżdżamy do lasu czymś co na mapie jest ulicą. W rzeczywistości jest piaszczystą drogą. Rzecz jasna cywilizacja jest wokół – wszędzie tu mieszkają ludzie, w końcu to teren Sulejówka. Natykamy się na coś, co przypomina bunkier; teraz to raczej imprezowania.
Zima, jak wiadomo, odleciała do ciepłych krajów. Nam pozostaje tylko kontemplować smutek ni to wiosny, ni jesieni. Zima jako pora roku jest zawieszona.
I kolejne dla nas odkrycie, bo przecież w Sulejówku już bywaliśmy, Klasztor Świętej Trójcy sióstr misjonarek. Duży budynek, ładnie położony pośród drzew.
Jana III Sobieskiego dojeżdżamy do stacji Sulejówek Miłosna. Liczba stojaków pokazuje, że w dzień powszedni sporo osób korzysta tu z idei Park and Ride.
Józefa Bema i Narutowicza zmierzamy w stronę Długiej Szlacheckiej, a potem Budzisk. Smutek braku zimy i tu nas dopada.
Tablice informacyjne we wsiach są nie tylko skarbnicą wiedzy, ale też pokazują jaki pomysł mają lokalne władze na informowanie mieszkańców.
Mijamy Zagórze, Michałów i Kąty Goździejewskie: Pierwsze i Drugie. Kawa pozostaje w sferze marzeń. Nie tylko nie ma kawiarni (to żart, bo na Mazowszu kawiarnie to bardzo rzadki widok), ale też stacji benzynowych. Pozostaje więc sklep w Pustelniku, by coś zjeść i wypić kefir lub wodę.
Skręcamy na Dębe Wielkie, a potem na Nowy Walercin, Wólkę Konstancję i Ładzyń. Pochodzenie nazw miejscowości to zawsze dobra rozrywka, gdy trasa nie dostarcza innych podniet. Niemniej warto by kiedyś zająć się egzegezą nazw mazowieckich wsi i miasteczek. Bo skąd na przykład taka nazwa Cyganka Północna?
Dzisiejsza trasa to taki mały cross. Co prawda sporo jest jazdy po szosach, jednak co najmniej połowa dróg to piachy i piaseczki. W dodatku, wbrew porze roku, trakty są rozmiękłe i grząskie. Trafiają się nam też całkiem nierozpoznawalne elementy ludzkiej aktywności. Do czego służą pomarańczowe rury wbite na sztorc w ziemię?
Jesteśmy na wysokości Mińska Mazowieckiego i w niedużej odległości od A2, która tutaj ma postać jedynie obwodnicy Mińska. Mijamy Szymankowszczyznę, Mistów, Anielinek i Jakubów.
Podczas naszych podróży widzieliśmy wiele kapliczek, jednak ta zrobiona jest na bogato. Nie wiemy czy to lokalna tradycja, czy fundator był zasobny.
Przed Kałuszynem, w Kazimierzowie, widzimy krzyż upamiętniający rzeź polskiej ludności na Wołyniu. Fundatorem jest właściciel pobliskiego gospodarstwa agroturystycznego. Czemu jednak ten krzyż stoi w tym miejscu? Tylko ze względu na fundatora.
Wjeżdżamy do Kałuszyna. Wita nas ogromny kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. I doznajemy dużego zadziwienia: przed wejściem, na ścianie kościoła wisi macewa i liczby mieszkańców żydowskich i polskich w 1939 roku. Nigdy, w żadnym polskim kościele, nie widzieliśmy czegoś takiego. W niedawno odwiedzanej Warce, na jednym z pomników, zapomniano o zamordowanych żydowskich mieszkańcach. W Kałuszynie na przestrzeni lat 1827-1921 ludność pochodzenia żydowskiego stanowiła około 80% mieszkańców. Dzisiaj w Kałuszynie mieszka około 3.000 osób, przed wojną około 10.000.
Jedziemy na rynek. Sympatycznie wygląda herb miasta, czyli koziołek. Rynek jest zadbany, wokół trochę starych zabudowań.
Na rynku, wkomponowane w młode drzewka, umieszczono płyty poświęcone pomordowanym w Katyniu. Nie bardzo wiemy czemu tutaj? Czy może jest podobnie jak z krzyżem wołyńskim?
Obok rynku znajdujemy coś, co powala. Pomnik złotego ułana. Pomnik ma osiem metrów wysokości i waży 30 ton, odlany jest z pozłacanego brązu i osadzony na cokole z czerwonego granitu. Wiadomo kto ufundował pomnik. To syn rotmistrza Andrzeja Żylińskiego, który 12 września 1939 roku dowodząc szarżą 4 szwadronu 11. Pułku Ułanów rozpoczął bitwę pod Kałuszynem. Pomnik postawił syn ku czci ojca i wszystkich polskich ułanów walczących podczas II wojny światowej.
Przygnieceni nieco symbolami ruszamy w stronę Mrozów, bo stamtąd mamy pociąg do domu. Przy stacji stoi piękny bicykl, jednak bez oponek – jeździć nie bardzo się da. A przed budynkami stacyjnymi i na nich, dwa kolejne świadectwa historii.
Kupujemy bilety, rzut oka na maszyny zaparkowane przed stacją i wsiadamy do pociągu. Po niecałej godzinie jesteśmy na Wschodniej.