Łowicz
Długość trasy: 105 kilometrów.
Doświadczamy wszystkiego po trochu: spotkania z techniką, sentymentalnej podróży, ludowego folkloru i płaskiego krajobrazu Mazowsza.
Małgosia, nasza towarzyszka w podróży do Łodzi, od jakiegoś czasu namawiała nas na wycieczkę w okolicę Łowicza. - Piękne okolice - mówiła - a i dziadka ranczo odwiedzimy - zachęcała, no więc czemu nie?
Jedziemy Alejami Jerozolimskimi na drugą stronę Wisły i w zasadzie tak do samego Grodziska Mazowieckiego. Z kronikarskiego obowiązku należy dodać tylko, że w drodze do Grodziska nazwa ulicy zmieniła się kilka razy, a my przejechaliśmy po drodze między innymi przez: Reguły, Pruszków, Milanówek. Jednak w zasadzie z Warszawy droga jak w pysk strzelił.
Nie rozglądaliśmy się zbytnio, wszak tę trasę parę razy już przejechaliśmy. Zwraca naszą uwagę jedynie pomnik Żuka, bo w planach mamy odwiedzenie cmentarzyska starych samochodów.
W Grodzisku czeka na nas Małgosia, która ma być dzisiaj naszą przewodniczką, nie pierwszy raz zresztą. Jest szczerze zadziwiona, gdy mówimy jej o cmentarzysku samochodów. - Jeśli ja nie wiem o czymś takim, to w Grodzisku na pewno niczego takiego nie ma - upiera się. Coś jest może na rzeczy, jednak już we trójkę szukamy tego tajemniczego miejsca. Na znalezionej stronie internetowej czytamy o zapomnianej działce w lesie, o jednej z największych i najdroższych prywatnych kolekcji samochodów w Polsce i na świecie. Brzmi arcyciekawie. Od Królewskiej jedziemy ulicą Na Laski, Piaskową, Podgórną, Myśliwską, do Orląt. I tu rzeczywiście, pod numerem bodajże 11, jest posesja. Trochę może i w lesie, ale w zasadzie po prostu zarośnięta. Zdewastowany teren, dom z powybijanymi szybami i wyrwanymi drzwiami, dziurawe ogrodzenie. Widać wszystkie przejawy opuszczenia. Są też samochody, a zasadzie wraki samochodów. Skorupy, z których wyrwano wszystko, co dało się sprzedać lub zezłomować. Smutny obraz i tylko uruchamiając wyobraźnię i wiedzę samochodową, można dostrzec w tym miejscu jakiś urok.
Wracamy do Piaskowej, a potem do Nadarzyńskiej i Okulickiego. Kręcimy się po małych uliczkach i w efekcie Bałtycką wyjeżdżamy z Grodziska.
Gdzieś u wylotu z miasta natykamy się na samochód: ten jest ładny i nowy.
Przedłużeniem Bałtyckiej przejeżdżamy przez Wólkę Grodziską i Kraśniczą Wolę, a potem wiaduktem jedziemy nad autostradą A2.
W Izdebnie Kościelnym zaiste jest kościół – nawet zgrabny.
Dając prowadzić się drodze, dojeżdżamy do Stanisławowa.
Jedziemy przez Drybus, Nowy Drzewicz, Stary Drzewicz, Oryszew-Osadę i miejscowość o nazwie Cyganka. Niespodziewanie wyrasta przed nami dom w stylu świdermajer. Trafiają się też całkiem stare murowane domy i przedstawiciele nowoczesnej architektury handlowej oraz przykłady architektury pałacowej.
W Oryszewie mijamy Osadę Młyńską, XIX-wieczny, zabytkowy folwark.
Dojeżdżamy do Miedniewic, znanego sanktuarium Maryjnego. Przed zwiedzaniem posilamy się w lokalnym sklepie. I co za spotkanie! Na półce, a także w lodówce, dumnie pręży się Czesio – nasz wierny towarzysz.
Miedniewice, wieś w gminie Wiskitki, pierwszy raz wzmiankowana była już w XIV wieku. Nie ma pewności skąd pochodzi nazwa miejscowości. Jedna wersja mówi o treserach niedźwiedzi pokazujących zwierzęta na jarmarkach, druga o „tropicielach” miodu barciowego. Wieś słynie z cudownego obrazu Świętej Rodziny i kompleksu klasztornego z przełomu XVII i XVIII wieku.
Z Miedniewic jedziemy do Humina, na ranczo dziadków Małgosi. Dom stoi na uboczu, z dala od innych zabudowań. Teraz nikt w nim nie mieszka, a Małgosia zastanawia się nad zainwestowaniem czasu w miejsce gdzie spędzała wakacje. Miejsce jest rzeczywiście urokliwe i łatwo uwierzyć, że można było spędzać tu bajkowe chwile dzieciństwa.
Z Humina mamy niedaleko do Bolimowa, a stamtąd do Nieborowa. Bolimów słynie z warsztatu garncarskiego, który kiedyś, z wycieczką szkolną, odwiedziła Małgosia.
W Nieborowie można podziwiać park i XVII wieczny barkowy pałac. My jednak skupiliśmy się na straganie z pamiątkami, bo przecież trzeba przywieźć do domu jakieś przykłady łowickiego folkloru. I tu też spotkaliśmy Czesia.
Jeszcze dosłownie 10 kilometrów i wjeżdżamy do Łowicza.
Miasteczko jest raczej senne, choć prawa miejskie uzyskało pod koniec XIII wieku. Rozwój i świetność miasta zapewniały osiedlające się zakony i zgromadzenia zakonne. Łowicz był ośrodkiem kształcenia duchownych dla potrzeb administracji kościelnej całej archidiecezji gnieźnieńskiej. Rozwija się również samo miasto, zyskując od królów i prymasów liczne przywileje gospodarcze. Szczególnie słynne są jarmarki łowickie, które ściągają do miasta kupców z odległych stron. Złoty czas dla Łowicza kończy się wraz z potopem szwedzkim. Miasto podnosi się raz jeszcze wraz z budową linii kolejowej w połowie XIX wieku i znowu podupada po klęsce Powstania Styczniowego.
Mała rundka po mieście. Teraz Łowicz stara się postawić na turystów; pasiaki są wszechobecne. Małgosia nawet odcisnęła dłoń w Alei Gwiozd Łowickich.
My wsiadamy do pociągu do Warszawy, Małgosia czeka na połączenie do Grodziska. Mała godzina i jesteśmy na Centralnym.