W pogoni za wiosną. Wyszogród
Długość trasy: 117 kilometrów.
Z tęsknoty za wiosną wybieramy się na dłuższą wycieczkę. Zrzucamy futra i czapki uszanki; lekko roznegliżowani ruszamy w pogoń za lepszą aurą.
Jedziemy wzdłuż Wisły w stronę Łomianek.W Warszawie buro i pochmurnie, ale zapowiadają przejaśnienia i ocieplenie. Wisła podnosi się niebezpiecznie; ciekawe czy zaleje Wisłostradę?
Miasto buduje nadwiślańskie bulwary. Mamy nadzieję, że będzie pięknie, a i dla amatorów rowerów znajdzie się miejsce na romantyczne przejażdżki brzegiem królowej polskich rzek.
Jedziemy trochę po ulicy, trochę drogą dla rowerów. Na wysokości Mostu Północnego, zwanego dla niepoznaki Marii Skłodowskiej-Curie, dojeżdżamy do rury transportującej pod Wisłą ścieki ze śródmiejskiej części Warszawy do oczyszczalni Czajka. Tu droga rowerowa się urywa i brnąc po piachu omijamy, skądinąd pożyteczną, inwestycję. Piach narósł tu od czasu budowy rury; czyżby to stan docelowy?
Przejeżdżamy przez Las na Młocinach i uliczkami Burakowa docieramy do Łomianek.
Potem jedziemy długo Rolniczą, mijamy Jezioro Dziekanowskie i jesteśmy w Czosnowie. Oczywiste jest, że nie dogoniliśmy jeszcze wiosny. Jest buro, wieje, popaduje deszcz i jest zimno. Niby powyżej zera, a my marzniemy prawie jak podczas zimowych wycieczek.
No ale kto nie jedzie, ten marznie. Udajemy, że nie ma potrzeby zakładać cieplejszych ciuszków. Mijamy po drodze pizzerię, w której podczas Pierwszej Stówki ze Zmianą Organizacji Ruchu część wycieczki robiła popas. Chyba jednak niezbyt wielu rowerzystów i rowerzystek odwiedza to miejsce. Piechurzy też chyba nieczęsto tu zaglądają.
Prujemy nie tylko z nurtem rzeki, ale też obok E7 prowadzącej do Gdańska. Mimo niedzieli ruch tam spory, no i spieszą się dokądś bardzo. My też się ruszamy się całkiem żwawo, jednak temperatura powietrza nie rośnie.
W okolicach Kazunia Wisła zakręca i my razem z nią. Porzucamy towarzystwo E7 i skręcamy w drogę 575. Gdzieś za Starymi Grochalami zaczynamy szukać miejsca do ogrzania się, wypicia kawy (co za wyobraźnia) i ubrania się w coś cieplejszego. Mijane sklepy są jeszcze zamknięte, jednak przed Nowymi Grochalami znajdujemy otwarty, okazały wiejski sklep.
Najwyraźniej jest to także centrum wymiany informacji. Można spotkać też Dodę, która kusi lodami. Wszystko to jednak trochę przestarzałe.
My decydujemy się na Czesia - wiernego towarzysza naszych wycieczek.
Jak zwykle mijamy miejscowości o urokliwych, acz nie całkiem zrozumiałych nazwach: Nowa Mała Wieś, Gniewniewice Folwarczne, Wilków Polski.
W okolicach Secymina natykamy się na informację o Sanktuarium Matki Bożej Radosnej Opiekunki Przyrody - słynącym cudownym obrazem.
W Gorzewnicy zatrzymuje nas ciekawa budowla na palach. Wygląda bardzo intrygująco.
Na niebie krążą klucze ptaków, wokół podmokłe pola i łąki, a na licznku Marcina wyświetla się dziwny układ liczb. Czy te znaki to znaki?
Dojeżdżamy w okolice gdzie Bzura wpada do Wisły. Jest bardzo malowniczo. Rzeka rozlewa się szeroko. Jest nieco poetycko i z lekka kosmicznie. Trochę poza czasem.
Jeszcze dosłownie kilka kilometrów i na skarpie ukazuje się Wyszogród, który prezentuje się bardzo ładnie. Gdy wjeżdża się na most na Wiśle otwiera się bardzo szeroka panorama miasta. Taki widok musieli mieć przed sobą kupcy gdy w XV i XVI wieku przyjeżdżali po sukno wytwarzane przez żydowskie manufaktury. A i handlujący zbożem robili tu interesy. Jednak po Potopie Szwedzkim miasto podupadło i już nigdy nie rozwijało się tak, jak w kresie renesansu.
Brzegi Wisły łączy niewiarygodnie długi most. Kiedyś był tu najdłuższy w Europie most drewniany. Dzisiaj jest tu najdłuższy most stalowy w Polsce – ponad 1200 metrów długości.
U szczytu mostu widać sporych rozmiarów krzyż. Znajdujemy obok niego zbiorowe miejsce pamięci. Wychwala się tu Jezusa – króla mazowieckich równin; żołnierzy poległych w Bitwie pod Bzurą, a także inżyniera zmarłego podczas budowy mostu.
Wspinamy się po skarpie na rynek. Rozciąga się z niego ładny widok na Wisłę. Małymi uliczkami jedziemy w górę miasta. Cicho tu i spokojnie. Ładne, ale jakby uśpione miasteczko. Pustawo na ulicach.
I nagle w tym spokoju i przemijaniu widzimy dostojny miejski szalet. Instrukcja obsługi w czterech językach. Jednak prawdziwym zaskoczeniem jest, inne niż zwykle, przeznaczenie szaletu – władze gminy dyskutują z mieszkańcami.
Opuszczamy Wyszogród i jedziemy do Sochaczewa, bo stamtąd mamy pociąg do Warszawy. Byliśmy w Sochaczewie przy okazji Rajdu Olenderskim Szlakiem. Jedziemy krajową pięćdziesiątką. To straszny wybór. Nie dość, że mimo niedzieli pełno tu tirów, to jeszcze co chwila znaki zakazu ruchu rowerów, bez żadnej alternatywnej drogi.
Przy wjeździe do Sochaczewa witają nas ruiny zamku książąt mazowieckich. Stowarzyszenie na Rzecz Historycznej Odbudowy Zamku w Sochaczewie „Nasz Zamek”, wraz z licznymi partnerami, pozyskało unijną dotację na zabezpieczone skarpy wzgórza zamkowego oraz na konserwację murów warowni.
Kierujemy się do centrum miasta i wzdłuż linii kolejki wąskotorowej dojeżdżamy do dworca PKP.
W poczekalni wisi zaskakująca, jak na miejsce, oprawa zegara.
Mamy pociąg za godzinę, więc szukamy miejsca z kawą. Przez ostatnie kilkadziesiąt kilometrów nie udało nam się takiego znaleźć. A jednak cuda się zdarzają: w budynku dworca mieści się kameralna Mała Czarna Cafe. A w niej kawa z ekspresu, zapiekanki, desery. Prawdziwe rozkosze.
Posileni wsiadamy w pociąg Kolei Mazowieckich. Po godzinie jazdy jesteśmy na Powiślu. Jeszcze skok przez most i jesteśmy w domu.