Mazowiecki skwar
Długość trasy: 98 kilometrów.
Pierwsza po wyjeździe do Gdańska, lokalna wycieczka. Do lasu, na pagórki i równiny mazowieckiej dziedziny.
Zaczyna się nie najlepiej. Jeszcze na Podskarbińskiej widzimy starszą panią odzianą tylko z przodu. Przyciska do siebie ubranie i drepcze w stronę Grochowskiej. Na ulicy tylko my i ta półnaga kobieta. Nierealny to widok i jednocześnie wstrząsający.
Oszołomieni nieco ruszamy Szaserów i Makowską w stronę stacji Gocławek, a potem jedziemy wzdłuż linii kolejowej na Otwock. Na wysokości Lucerny wjeżdżamy w Mrówczą i jej przedłużeniem, Mozaikową, wjeżdżamy do Falenicy. Trasę znamy i byliśmy tu już w zasadzie o każdej porze roku. Włókienniczą i 3 Maja mijamy Józefów i dojeżdżamy do Otwocka. Po drodze mijamy tabuny pijanej młodzieży, chyba jeszcze wczorajszej.
Zrobiliśmy 20 kilometrów i ani jednego zdjęcia. Rozmawiamy, że zwyczajowo może by zdjąć jakiś Świdermajer. I trafiają się dwa, ale jakieś mało reprezentacyjne. Sterane i latami zmęczone.
Piłsudskiego, Kołłątaja, Karczewską i Andriollego przemykamy przez Otwock i lądujemy przy miejskim cmentarzu. A tu kwiaty i sielskość i na drodze słonko się ścieli, romantycznie tak i spokojnie.
Narutowicza dojeżdżamy do torów i Armii Krajowej jedziemy w kierunku Starej Wsi. Mijamy teren Mazowieckiego Parku Krajobrazowego ze znanym nam już Czesławem Łaszkiem.
W Starej Wsi skręcamy na Celestynów i mijamy dom, w którym dnia poprzedniego chyba było wesele. Z podwórka nie dobiegają jednak żadne dźwięki.
Ulicą Dąbrowicką kierujemy się w stronę Dąbrówki, a potem Prostą w stronę Celestynowa. Ze schroniska słychać poszczekiwania i czuć woń zamkniętych w klatkach zwierząt. Po rześkim poranku nie ma już śladu. Temperatura stale rośnie i na pewno daje się zwierzakom we znaki.
Mijamy rezerwat przyrody Celestyński Grąd. Zatrzymujemy się i czytamy tablicę, zaciekawieni co to jest ten „grąd”… i nie dowiadujemy się. Wikipedia podaje, że „grąd to wielogatunkowy i wielowarstwowy las liściasty zazwyczaj z przewagą grabów i dębów oraz z udziałem różnych innych gatunków.”
Planujemy dojechać do Kołbieli, czyli najbardziej uczęszczanego skrzyżowania w tej okolicy, znanego z gigantycznych korków i wypadków. Tu krzyżują się dwie drogi krajowe: 17 prowadzącą w stronę Lublina i 50 przecinająca Mazowsze od Grójca do Łochowa. Mijamy tereny nadleśnictwa Celestynów. Byliśmy tu już kiedyś, ale w znacznie mniej sprzyjających warunkach pogodowych. Teraz okolica wygląda dużo przyjemniej. Trafiamy na akcenty związane z Armią Krajową; niezależnie od naszych chęci, temat Powstania Warszawskiego pojawia się niemal samoistnie.
Mijamy po drodze Starą Wieś Drugą, pierwsza gdzieś nam umknęła. Za to okoliczności przyrody eskalują swoje piękno, choć nieco przyprószone cywilizacją.
Przecinamy Kołbiel (zero korków - dziwne) i kierujemy się do Sufczyna. Trafiamy na kolejny dzisiaj przykład architektury świdermajerowskiej. O bliskości Świdra informuje reklama spływów kajakowych. Po chwili jesteśmy w Gadce. W remizie strażackiej, zamiast sali weselnej, jest sklep spożywczy.
Uzupełniamy płyny, upał wciąż rośnie, i jesteśmy świadkami lokalnych pogawędek. Kupujący to panowie, głównie klnący i zawiani. Trafiamy na chwilę szczerości pani sklepikarki, która wyraźnie komunikuje, że ma dość uciążliwych klientów.
Mijamy Sufczyn, nic nas tam nie zatrzymało.
Po chwili zatrzymuje nas drewniana kaplica stojąca w lesie pośród drzew.
Wokół poustawiane są drewniane ławeczki. Nastrój na poły turystyczny, na poły sanatoryjny. Wokół kaplicy zbiera się coraz więcej pań. Za chwilę panie wynoszą przez świątynkę stół, obrus, kwiaty i urządzają regularny ołtarz. W kaplicy w Radachówku msza jest raz w tygodniu, w niedzielę o 11:00. Odprawia ją kapłan przyjeżdżający z parafii w Kołbieli. A przed mszą panie zbierają się na odmawianie różańca.
Kaplica jest swoistym centrum, można się tu zapoznać z aktualnymi ogłoszeniami.
Dalej jedziemy przez Majdan, Dłużew i Starogród. Przy cmentarzu w Starogrodzie stoi krzyż z inskrypcją, jakiej wcześniej nie spotkaliśmy; napis bardziej o protestanckim niż katolickim charakterze.
Zmierzamy w stronę Siennicy. Za Starogrodem poruszamy się szutrówką, która pięknie meandruje pośród lasów. Jak to na Mazowszu bywa, trafia się nam festiwal nazw. Budy Wielgoleskie przemawiają do wyobraźni, ale najbardziej smakowicie brzmi Drożdżówka.
Mijamy Siennicę. Skwar robi się nie do wytrzymania. I już Mińsk; szukamy jakiegoś schronienia przed słońcem. Między Nadrzeczną i Warszawską znajdujemy plac, co prawda nieznośnie wybetonowany, ale za to z rozstawionymi kurtynami wodnymi. Korzystamy z „deszczu”, nasze rumaki także. Przez moment jest cudownie. Ale w 30°C bardzo szybko wysychamy.
Na długo oczekiwaną kawę i ciacho wpadamy do cukierni Ekler – całkiem miłe miejsce. Po drodze na dworzec, Marcin nie może odmówić sobie zdjęcia z Janem Himilsbachem. Od kilku lat w Mińsku, rodzinnym mieście aktora i pisarza, odbywa się festiwal jego imienia.
Pod budynkiem Starostwa stoi tablica upamiętniająca „Feliksa Rawskiego – mistrza jazdy cyklowej Królestwa Polskiego”. Wyjaśnia się za chwilę, że tam gdzie dziś jest budynek Starostwa był kiedyś tor kolarski, a mistrz Feliks propagował rowerstwo na tych ziemiach.
Po chwili dojeżdżamy do dworca. I po czterdziestu minutach jazdy jesteśmy na Wschodniej.