O rany, Odolany
Długość trasy: 55 kilometrów.
Odolany to nasz mit założycielski. To podczas wycieczki w tę część Warszawy zdecydowaliśmy o prowadzeniu bloga. Odolany to też rodzaj wskaźnika zmian jakie zachodzą w Warszawie – tu widać jak nasze miasto gwałtownie się zmienia.
Najpierw jednak mała zaległość. Podjeżdżamy na skrzyżowanie Złotej i Żelaznej. Stoi tu kamienica Wolfa Krongolda. Już jakiś czas temu zdjęto rusztowania. Widok powala, jest pięknie. Kamienica powstała pod koniec dziewiętnastego wieku. Wojnę jakoś przetrwała, ale pozbawiono ją wszelkich zdobień. Całkiem podupadła nieremontowana dziesięciolecia. W 2015 została przez Warszawę sprzedana prywatnemu inwestorowi. Teraz można oglądać efekt prac na zewnątrz budynku, w środku wciąż trwa remont.
Po praskiej stronie Wisły, na rogu Okrzei i Jagiellońskiej, stoi równie piękna i potężna Kamienica pod Sowami. Obie te kamienice pokazują jak Warszawa rozwijała się na początku XX wieku.
To teraz możemy już jechać w stronę Odolan. Kolejową zmierzamy w okolice Dworca Zachodniego. Nie ma już praktycznie śladów po kwartale fabryk, magazynów i bocznic. Buduje się za to 19. Dzielnica. Tory biegną donikąd. Stare zbiorniki przypominają, że gaz z węgla produkowano tu jeszcze w latach siedemdziesiątych XX wieku.
Przebijamy się przez budowę Dworca Zachodniego. Kontrast między nowymi a starymi zabudowaniami jest ogromny.
Czy działa jeszcze pub motocyklowy 2Koła? Zawsze był na końcu świata. Teraz wygląda jakby wylądował pośrodku plaży nudystów.
Piotrka martwi pochylnia, która prowadzi do nowego budynku dworca. Jest bardzo stroma i bez żadnego spocznika. Będzie tu trudno wjechać na wózku, z walizkami. Na zmęczonych nogach też będzie trudno. To niestety wygląda jak docelowe rozwiązanie. Pewnie będą windy, ale pochylnia w tej formie to zły pomysł.
Ze szczytu pochylni widać gigantyczny plac budowy. Ale widać też „pekin” na rogu Prymasa Tysiąclecia i Kasprzaka. Powiew Azji nazywa się tu Bliska Wola Tower.
Swoją drogą ile my w Warszawie mamy „pekinów”? Dar Stalina dla bratniego narodu, czyli Pałac Kultury i Nauki – PKiN. Kiedyś znienawidzony, dziś ikona Warszawy i największy w mieście budynek o wielu funkcjach publicznych. Wielkie osiedle zaprojektowane przez Hansenów na Przyczółku Grochowskim. Piotrek wychował się niedaleko i obawiał się tam chodzić – dostać w twarz było bardzo łatwo. Mijana dziś kamienica Wolfa Krongolda. W przypadku budynków mieszkalnych, „pekin”w gwarze Warszawskiej oznacza miejsce przeludnione, z wielką liczbą mieszkań i mieszkańców, z trudnymi warunkami mieszkaniowymi.
W cieniu czwartego „pekinu” przecinamy Prymasa Tysiąclecia i wjeżdżamy w Ordona. Przekraczamy granicę Odolan – kiedyś ziemi mało znanej, prawie niezamieszkanej, poprzemysłowej i pofortecznej. To także teren dziecięcych wycieczek Marcina, który wychował się na pobliskim Ulrychowie. Nie możemy sobie odmówić przyjemności zajrzenia na Armatnią. Tu wciąż jest jeszcze XIX wiek. Są domy kolejarzy i wiadukt dawnego węzła kolei warszawsko-wiedeńskiej. Ale jest też XXI wiek i nowoczesne blokowisko, jak zresztą wszędzie wokół na Odolanach.
Wracamy w stronę Gniewkowskiej i skręcamy w Moczydłowską by zobaczyć coś, czego nie widzieliśmy dotąd, wielokrotnie penetrując Odolany. Na mapie występuje pod nazwą „Szubienica na Woli”. Jak można przeczytać na Warszawikia miejsce związane jest z akcją „Wieniec” czyli zniszczenia w 1942 roku torów kolejowych w kilku miejscach Warszawy. W odwecie Niemcy powiesili kilkadziesiąt osób. Zachowała się jedyna z pięciu szubienic i przed nią właśnie stoimy.
Znowu wracamy do wijącej się Gniewkowskiej. A tu mimo niedzieli praca wre. Choć wygląda to bardziej jak taniec. Trzy wielkie koparki przeładunkowe wyciągają z wagonów kruszywo i wyrzucają na plac.
Jeden z operatorów zamiata łychą jak gimnastyczka szarfą. Patrzymy z zachwytem i podziwiamy maestrię. A pan jeszcze nam macha, gdy przejeżdżamy!
Odolany to koktajl światów i obrazów. Oczywiście tory kolejowe są wszechobecne. Ale też składy pojemników na przemysłowe ciecze i kwietne łąki (czyżby nawozy?). Ten świat nie ma prawa przetrwać w tym kształcie, ale my chcielibyśmy by mógł istnieć – innego takiego miejsca już w Warszawie nie ma.
Porzucamy magiczne ugory i jedziemy przez Włochy tunelem pod torami. Potem do Popularnej i skręcamy w Aleje Jerozolimskie w stronę Szczęśliwic. Mijamy Mszczonowską, przy której niedawno byliśmy, tyle że po drugiej stronie torów. Przeskakujemy Aleje, pomykamy w kojącym chłodzie Parku Szczęśliwickiego i jesteśmy na Rakowcu. Chwilę Żwirkami i jesteśmy na ulicy Komitetu Obrony Robotników.
A tam demolka. Dawny hotel Gromada jest w trakcie rozbiórki. Na cennej z powodu lokalizacji działce będzie powstawała nowa inwestycja.
Nie roztkliwiamy się za bardzo nad losem ruiny, Cybernetyki jedziemy do Rzymowskiego i Doliny Służewieckiej. A tam rzadkie zjawisko: dwójka mieszana na poziomkach. Jadą, choć leżą. Machamy, odmachują.
To my Dolinką do Mostu Siekierkowskiego i jesteśmy na drugim brzegu królowej polskich rzek. A tu same widoki: panorama City, miniwodospad i ludność wiosłująca. Stoimy chwilę zapatrzeni.
Ruszamy i rzeczywistość kostropata upomina się o uwagę – nawierzchnia drogi dla rowerów jest coraz gorsza – same dziury. A obok taki piękny asfalt, lecz nie dla nas.
No to dalej raźno przez Gocław w stronę Rembertowa. Mijamy Płowiecką, droga dla rowerów porządna, choć lekko przeorana budową przy Rekruckiej. Piotrek o mało nie nadziewa się na resztki obciętego słupka wystającego z asfaltu. Mijamy tory w Remberowie i czujemy, że potrzebujemy postoju. Siadamy na kawę w Posiaduffce. Lokalna kawiarenka cieszy się powodzeniem, tłum ludzi dużych i małych.
Siedzimy, pijemy i leniuchujemy. I nie chce się nam dalej jechać. Wracamy w stronę Grochowa przez Gocławek. A potem wpadamy do Piotrka.