Detalicznie: Sadyba i Wilanów
Długość trasy: 47 kilometrów.
Rozmawiając o naszych wycieczkach często mówimy: nie ma dokąd jechać, zjeździliśmy już całą Warszawę. A przecież to nieprawda.
Sto razy przejeżdżaliśmy obok tej kapliczki na Międzyborskiej. Coś nas dzisiaj podkusiło by się zatrzymać. I spadła na nas wrażeń moc. Po pierwsze iluminacja. Po drugie jakie powstanie było w 1829 roku. Po trzecie zadziwieni jesteśmy wpływem modlitwy na władze komunistyczne. Po czwarte, znaleźliśmy informacje, że w miejscu kapliczki grzebano Polaków poległych podczas bitwy pod Olszynką Grochowską – czyżbyśmy jeździli po cmentarzu?
Dziękują nam, że lubimy to co robimy. Podniesieni na duchu jedziemy Fieldorfa w stronę Mostu Siekierkowskiego.
Wisła nas nie zatrzymuje i już jesteśmy na drugim jej brzegu. I atakuje nas pasteloza zamykająca widok na Siekierki. To kolejny gwóźdź do wieka zatrzaskującego się nad dzielnicą słynącą kiedyś z dorożkarzy.
Jadąc wzdłuż Trasy Siekierkowskiej odkrywamy, cóż za eufemizm, budowę Czerniakowskiej bis, czyli przedłużenie Gagarina. O ile przed chwilą widzieliśmy przesłanianie siekierkowskiego świata, o tyle teraz natykamy się na głęboką ranę ciętą, która niebawem wypełni się stalowymi potworami. Już nigdy nie będzie Siekierek jakie opisywał Tyrmand. Co więcej, już nigdy nie będzie Siekierek jakie my znamy. Smutek.
Między blokami przebijamy się do Sobieskiego i lądujemy na Sadybie. Mało kto pewnie jeszcze pamięta, że to osiedle zostało zaplanowane jako miasto-ogród w latach dwudziestych XX wieku. W starej części Sadyby klimat pozostał.
Przy Orężnej spotykamy tablice szlaku latarń gazowych. Nie wiedzieliśmy, że latarnie tutaj przetrwały. Szlak jest pięknie opisany i oznakowany. Tablice pokazują kawał historii Warszawy i polskich hipisów. I jednocześnie kawał historii polskiej psychologii i socjoterapii, kabaretu czy opozycji lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych.
Kręcimy się po uliczkach Sadyby, docieramy w pobliże Fortu Czerniaków i Skweru Ormiańskiego.
Połączenie Fortów i przyrody daje zgoła magiczne połączenie – raczej nie spodziewali się tego Rosjanie, karząc Warszawę pierścieniem fortyfikacji po upadku Powstania Styczniowego. Skwer jest piękny i jest oazą spokoju. Sporo tu rozwiązań dla różnych użytkowników. Można pograć w pingla i w piłkarzyki. Choć te ostanie są nieco demoniczne.
Jest też miejsce by przysiąść, czy wypuścić dzieci „na wybieg”. Można też uzupełnić wiedzę o Ormianach w Polsce.
Ruszamy w stronę Wilanowa, choć Wilanów w zasadzie za rogiem. Po drodze zatrzymuje nas dziwaczny rower reklamowy – ma dziwnie rozwiązane przerzutki. Trochę zaskakuje nas dobra jakość infrastruktury wzdłuż Powsińskiej – dawno nas tu nie było, a tu miła niespodzianka, droga elegancka. Robi się piękne połączenie od Mostu Siekierkowskiego w stronę Konstancina.
W tej części Warszawy jest trochę więcej świata arabskiego niż gdzie indziej. Jest tu pierwszy w stolicy meczet, nieopodal zaś Ambasada Arabii Saudyjskiej.
Przy Obornickiej posadowiły się budynki straży pożarnej wyglądającej na wiekowe. Trochę jakby wiejska ta straż, ale w końcu Wilanów kiedyś był wsią.
Uciekamy od ruchu i odbijamy od Wiertniczej w stronę Jeziora Wilanowskiego. Tu jest trochę inny Wilanów niż ten znany z okolic pałacu. To mieszanka podmiejskości i zadęcia. Obok wielorodzinnej kamienicy, ktoś stawia domek jednorodzinny na pełnym wypasie.
Jakoś od tyłu wchodzimy na teren kościoła św. Anny. W dzwonnicy nie marnują miejsca na parę w gwizdek – można napić się tu kawy i zjeść ciacho.
I tak trochę mimochodem, znajdujemy się na terenie zespołu pałacowo-parkowego. Okazuje się, że popełniamy wykroczenie spacerując z naszymi rowerami. Ciekawe jak z tym zakazem radzi sobie pani sprzedająca kawę z roweru.
Wprost do pałacu prowadzi aleja zdobna w łuki i bramy, w nocy zapewne iluminowane – klasyczne sponsorskie dziadostwo. Jak to możliwe, że w środku zabytkowego zespołu można postawić takie coś?
Mamy plan by chwilę pojechać w stronę Wisły. Trochę nie wiemy po co, bo okolice Wału Zawadowskiego są przez nas często eksplorowane. I tak kręcąc powoli, znowu odkrywamy „niepałacowy” Wilanów. I ten Wilanów ma wszystko to, co ma prawie każda porządna PRLowska miejscowość: blokasy, domy obrośnięte winem, ozdoby z samochodowych dekli.
Wzdłuż Vogla (malarza zwanego Ptaszkiem) jedziemy w stronę rzeczki Wilanówka. I widok dziarskich graczy w golfa objawia się nam. Uczą się wyginać tułów i walić w piłeczki.
Nie przekraczamy Wilanówki i zakręcamy w Ruczaj. Tu znowu robi się sielsko, ale zaraz, jak obuchem w głowę, poraża nas widok południowej obwodnicy Warszawy. Jeszcze ją budują, ale widać już jakie to bydlę będzie.
Gdzieś tam w oddali majaczy Świątynia Opatrzności zwana wyciskarką, alias silosem rakietowym. Przebijemy się do niej przez pola kapusty; a może przez jakieś bruzdy; a może jednak drogą?
Te koleiny i pagóry to efekt działań wielbicieli dużych, terenowych samochodów. Ile syfu potrafi zrobić taki zmotoryzowany z dużym silnikiem.
Przecinamy Przyczółkową z nieustępliwym zamiarem odwiedzenia Miasteczka Wilanów. Pokazują nam jakieś objazdy, ale my twardo jedziemy przed siebie, tym bardziej, że droga ładna, brukowana. I ładnie się też kończy. Tyle, że przejazdu dalej nie ma. Pałac w Natolinie stoi dla na zamknięty.
No to my wzdłuż płotu. Trochę błotka, jakieś wykroty, jednak widome znaki wskazują, że trzymamy kierunek na Miasteczko Wilanów.
Radość nie trwa długo, bo nadziewamy się na płot okalający gigantyczne wykopy. Nie mamy jak tego ominąć. Po chwili orientujemy się, że to znowu część południowej obwodnicy Warszawy. To ostatnie chwile spokoju w Miasteczku Wilanów. Wreszcie znajdujemy koniec płotu i jedziemy sobie Branickiego, a potem Ledóchowskiej. Infrastruktura całkiem przyzwoita, chociaż co jakiś czas droga nagle się kończy. No i nie ma wątpliwości jaki tu jest najważniejszy budynek.
Przytłoczeni nieco Miasteczkiem Wilanów wracamy Sobieskiego i Czerniakowską do Mostu Łazienkowskiego i do domu.