Mistrzoski paździerz
Długość trasy: 59 kilometrów.
Mam trochę dość tego fotografowania, powiedział Marcin po wycieczce na Mokotów. Może trochę pojeździmy? Zatem Pruszków jest dzisiaj celem. Nie wiadomo skąd ta zależność? Hm… trochę nie wiadomo.
Ruszamy wiadomo, z Grochowa, bo tam mieszkamy. O szóstej rano, też wiadomo, to znaczy my wiemy, nie wiemy czy Wy wiecie. I szybciutko na drugą stronę Wisły przeskakujemy, pustym, o tej porze, Poniatowskim. A potem wjeżdżamy na pas dla rowerów na Świętokrzyskiej. I tak sobie jedziemy niespiesznie, wygodnie i bezpiecznie. Zero fotografowania, tylko kręcenie.
Jednak na rogu Kasprzaka i Prymasa Tysiąclecia zatrzymuje nas kolosalność budowlana i estetyczna. Coś strasznie przytłacza tu otocznie. Z Zakładów Świerczewskiego, były tu wydaje się nie tak dawno, pozostał tylko kawałek, służący teraz jako stojak pod baner reklamowy. Historia zakładu sięga XIX wieku, gdy powstało Towarzystwo Akcyjne Fabryki Maszyn Gerlach i Pulst. Po zakończeniu II Wojny Światowej zakłady wznowiły działalność jako Fabryka Karabinów i Sprawdzianów, a w 1947 roku zakład otrzymał nazwę Fabryka Wyrobów Precyzyjnych im. gen. Świerczewskiego. A teraz rządzi tu deweloper. Swoją drogą, czy coś mogło łączyć Stefana Wyszyńskiego i Marcina Kasprzaka?
Chwilę dalej kolejna totalność. Dom w dom, beton w beton.
A jakże, przestrzeń zagospodarowana po ludzku. Jest lodowisko, plac zabaw i miejsce ćwiczeń. Stojaki na rowery też są, niektóre trochę dziwne i trochę w dziwnych miejscach.
Lekko wstrząśnięci jedziemy drogą dalej wzdłuż Kasprzaka i przecinamy Ordona. Jazda miła, po całkiem równym asfalcie. Jak przyzwoicie rozdzielany jest tu ruch pieszy i rowerowy; jeszcze niedawno wszystko się tu mieszało – nie wiadomo było gdzie chodnik, gdzie droga dla rowerów.
Zatrzymują nas wrony. Piotrek potrafi bardzo długo przyglądać się ptaszyskom, które wpadły na przekąskę. Coraz więcej zwierząt nauczyło się żyć i korzystać z miejskich zasobów. Poza wronami, dziki też się nieźle asymilują. Dobrze, że w okolicznych lasach nie mieszkają słonie.
Jedziemy w stronę Powstańców Śląskich, a droga rozwija się i nie kończy wcale. Są słabsze momenty, ale generalnie jest bardzo wygodnie.
Droga kończy się na ulicy Gierdziejewskiego, oddzielającej Mory od Warszawy. Przechodzi na drugą stronę dawnej szosy na Poznań (do dzisiaj nazywającej się Poznańska) i znika w polu. Jednak jest to 11 kilometrów jazdy po drodze dla rowerów – od początku Świętokrzyskiej.
Skręcamy w stronę Broniszy i Jawczyc. W widłach Poznańskiej i S8 trafiamy na Fly Spot – tunel aerodynamiczny, w którym można swobodnie unosić się w powietrzu na wysokości kilku a nawet kilkunastu metrów.
W Broniszach jedziemy skrajem Osiedla Sobieskiego i Osiedla Paderewskiego; jest tu także Osiedle Dąbrowskiego. Ulice też mają zacnych patronów, np. Dąbrowskiej, Traugutta, Kościuszki, Nałkowskiej, Skorupki, Korczaka. Marcina pociąga skromna Przyparkowa.
I rzeczywiście jest coś na kształt parku. Na tyłach domu kultury. W domu kultury nie byliśmy.
Generalnie okolica nie wygląda na zbyt bogatą. Nie żyje się tu chyba zbyt przyjemnie. Jest chociaż park i dom kultury.
Przez Jawczyce jedziemy w stronę Piastowa. Towarzyszą nam obrazki z serii smutek drogowego Mazowsza.
Magicznie i mgliście, acz niespodziewanie przecinamy Aleje Jerozolimskie w Pruszkowie. A na stacji benzynowej przy Alejach stoi maluch, wersja pług śnieżny – tu nikogo zima nie zaskoczy.
W wesołych nastrojach docieramy do Tworek. Piotrkowi zawsze się tu podobało. Przy stacji WKD stoją resztki zabytkowej kasy.
Jedziemy chwilę wzdłuż torów WuKaDki. Obok Parku Potulickich dojeżdżamy do Areny Pruszków - naszego dzisiejszego celu podróży.
Podobno odbywają się tu mistrzostwa świata w kolarstwie torowym. Nie jednak nie wskazuje, że dzieje się tu cokolwiek. Może jeszcze wszyscy śpią? Znajdujemy jakiś baner i widzimy wokół toru porozstawiane barierki, ale atmosfery święta raczej nie czuć. Przy welcome desku nikogo nie ma. Na stoliku leżą jakieś ulotki informujące o zawodach. Okazują się być kartkami pocztowymi, które można wysłać do Rycha, chyba Szurkowskiego, który ma teraz bardzo duże kłopoty zdrowotne. Na zewnątrz, mistrzostwa reklamowane są na samochodach. Nikt przypadkowy nie domyśliłby się, że są tu zawody rangi światowej. Już raz byliśmy na tym torze i było tak samo słabo, pusto i bezpłciowo. Straszliwie nas przygnębia ten obiekt – jedyny chyba tej klasy w Polsce.
Spadamy stąd. Marcin ma pomysł by wracać do domu przez Raszyn. Przejeżdżamy przez Stawy Pęcickie. Potem w jedziemy w stronę Michałowic – Graniczną, Topolową i Kolejową. A potem Centralną w stronę Puchał. Jest tu całkiem dużo rowerowej infrastruktury. Dróg poprowadzonych w pasie drogi lub specjalnie wybudowanych szlaków dedykowanych ruchowi rowerowemu. Niestety projektant chorował na barierkozę, ale to chyba da się leczyć.
Dojeżdżamy do Alei Krakowskiej. Z tej strony Raszyn wygląda jak ściek samochodowy, my jednak wiemy, że niedaleko od szosy jest inny świat. Poza pałacem jest też miejsce bitwy z czasów Księstwa Warszawskiego.
Mijamy Okęcie i Korotyńskiego odbijamy do Żwirki i Wigury. Potem skok przez Pole Mokotowskie, Most Łazienkowski i do domu.
Na Polu Mokotowskim przejeżdżamy przez rowerowe rondo i mijamy ulokowany tam hotel dla owadów. Robaczki mają niezły dojazd.