Niby integracja
Długość trasy: 46 kilometrów.
Marcin mówi, że odwiedzane przez nas zimą miejsca mają potencjał na letnie wypady. Piotrek na to: – Chodź, pokażę Ci jak zmienił się Targówek Przemysłowy, latem lepiej widać.
Mijamy Warszawę Wschodnią i jedziemy Kijowską, która staje się Trasą Świętokrzyską – wypasioną niby obwodnicą, prowadzącą znikąd donikąd. Jedyny plus tego drogowego gwałtu, to połączenie Pragi z Targówkiem. Czemu jednak ten skrót musi być tak wielki?
Przecinamy Zabraniecką i dojeżdżamy do Siarczanej. A tam zmieniło się wszystko. Gdy byliśmy tu cztery lata temu ponad stuletnia willa należąca do rodu Scholtze, jednego z właścicieli ogromnej przedwojennej fabryki chemicznej firmy Kijewski, Scholtze i Spółka, była w totalnej ruinie. Jak można przeczytać na stronie polacyzwyboru.pl, niemiecka rodzina Scholtzów przywędrowała do Polski w XVIII wieku, najprawdopodobniej z Saksonii. W 1879 ich potomek wybudował na Targówku Fabrycznym hutę szkła. Do 1918 roku Firma „Kijewski, Scholtze i S-ka” była posiadaczką największej fabryki chemicznej w Królestwie Polskim.
Teraz jest tu Centrum Kultury i Aktywności. Willę odnowiono i połączono z nowoczesnym budynkiem.
Okolica została elegancko zagospodarowana. Są miejsca do odpoczynku, zadbane alejki. Są też zadaszone stojaki dla rowerów.
Księcia Ziemowita jedziemy do Rzecznej, a potem skręcamy w Przecławską. Po drodze mijamy słynny wielokulturowy „rural”. Chyba kiedyś niektóre z tych dziecięcych twarzy były ciemne. Czyżby „biała siła” wymusiła unifikację?
Przecłąwską wjeżdżamy na Wilno, osiedle na którym Dom Development pokazuje, że potrafi budować otwarte i przyjazne ludziom inwestycje, a nie tylko w rodzaju Mariny Mokotów. Gdy byliśmy tu cztery lata temu osiedle było sporo mniejsze. Wtedy podobały się nam otwarte ulice, nieogrodzone domy, niska zabudowa.
I absolutny hit: wybudowana przez dewelopera stacja kolejowa, bardzo ułatwiająca dojazd na osiedle. Teraz się zagęściło, ale nadal jest dość przyjaźnie.
Swojską i Bardowskiego jedziemy nad Zalew Bardowskiego. To sztuczny zbiornik, który ma pełnić funkcję retencyjną – chronić przed wylewaniem kanałku Bródnowskiego. Pomyślany jest też jako miejsce wypoczynku. Ale z wodą jest coś nie tak.
Za rozrywkę robi wakeborad, czyli jazda na nartach wodnych na linie rozpiętej między wyciągami. Całość jednak nie powala. Jest trochę osób na plaży, ale bez szału. Może jeszcze jest za wcześnie?
Kręcimy się trochę w cieniu kominów elektrociepłowni Kawęczyn i zmierzamy w stronę Ząbek.
I wylatuje nam naprzeciw tablica, a na niej informacja, że cztery podwarszawskie gminy inwestują w zintegrowany system dróg dla rowerów. No to my cali w radosnym podnieceniu: gminy się dogadały, a my sobie luksusowo pojeździmy.
Jedziemy Skrajną, droga elegancka. Potem jakby gorzej, droga kończy się w polskim stylu – nagle i bez alternatywy. To chyba koniec zintegrowanego systemu. Przed Piłsudskiego pojawia się niby droga. Wzdłuż Piłsudskiego jest już szeroko, choć bez separacji z ruchem pieszych i z kostki.
Wnioskujemy, że na Piłsudskiego pojawił się system, tylko integracja siadła. Potem wystawiamy system na próbę i skręcamy w Rómmla. Tu nawet system się przewraca. Jest za to leśna ścieżyna. Zastanawiamy się, czy ją wybrać czy jezdnię, jednak mijana pani na rowerze mówi, że drożyna doprowadzi nas zaraz do drogi dla rowerów. I jest, leci do wiaduktu, malowniczym tunelem.
A potem funduje nam podjazd. Współczujemy trochę osobom na wózkach, rodzicom z dziećmi w wózkach i tym mającym trochę mniej siły – stromizna do pokonania jest całkiem poważna. A wisienką na torcie jest brak adekwatności znaku do rzeczywistej sytuacji.
Z wiaduktu skręcamy w drogę dla rowerów, ośmieleni pojawieniem się systemu z lekka zintegrowanego. Tak sobie popylamy Szwoleżerów do kolejnej Piłsudskiego, chyba już w Zielonce, a potem Wyszyńskiego i Staszica. I przyciąga nasz wzrok i rowerowe serce napis: Miejski szlak rowerowy.
To my za znakiem w długą i lądujemy na ulicy z nazwy Leśnej, z nawierzchni szutrowej, w tle z torami i wielkim dla nas rozczarowaniem. Znowu zawierzyliśmy systemowi.
Wbijamy do centrum Zielonki. A tam tunel, gdzie proszą rowerzystę by porzucił rowerowanie.
My przy tej okazji porzucamy nadzieję na zintegrowany system dróg dla rowerów. Więcej, czujemy się oszukani, bo ani system, ani zintegrowany nie występuje. A przecież obiecywali, Zielonka też obiecywała. Piotrek dzwoni do znajomych z Zielonki, że wpadamy na kawę, a oni mówią, że są na Pradze. Cóż, zatem pozostaje kawa i ciacho w kawiarence Niebieskie Migdały.
Przejeżdżamy przez park w okolicach Urzędu Miasta Zielonka, a pod torami tunelem i zatrzymujemy się nad rzeczką Długą. A tam potopieni kandydaci na prezydenta RP. Najpierw myśleliśmy, że nieszczęście spotkało tylko jednego, ale taplało się tam ich kilku.
I znowu napotykamy widmowe znaki systemu zintegrowanego. Już bez złudzeń dajemy się prowadzić, gotowi na wszystko.
Całkiem przyzwoita droga kończy się jak zwykle bez uprzedzenia. Przejeżdżamy na drugą stronę Długiej i wzdłuż niej jedziemy Turowską i Ossowską w stronę Ossowa, rzecz jasna. Potem niespodziewanie dla samych siebie, zawracamy w stronę Zielonki i wskakujemy na drogę numer 634. Jest tu nawet kawałek niby drogi dla rowerów. Potem skręcamy w Wojska Polskiego i jesteśmy w Zielonce Bankowej.
I tu zaczyna się jakaś malownicza rzeź. Jeździmy po ścieżynkach, próbujemy przeskoczyć kanały melioracyjne, przenosimy rowery przez powalone drzewa, drogę niespodziewanie zagradza nam płot. No przygoda i trud w puszczy. A to wszystko na odcinku trzech kilometrów w środku cywilizacji.
Wreszcie koniec mordęgi i wstydu. Przechodzimy przez stację Zielonka Bankowa. Siedem lat temu byliśmy tu zimą. Niewiele brakowało byśmy pogubili ząbki. Było tak ślisko, że nie tylko jechać się nie dało, ale tym bardziej iść. Dzisiaj jest komfortowo, oblodzenia brak. Znowu jesteśmy na Piłsudskiego, która potem nazywać się będzie Żołnierską i prowadzi w stronę Rembertowa.
Trochę jazdy w coraz większym upale i jesteśmy na granicy Pragi Południe. Zjazd w Naddnieprzańską, przeskok przez Gocławek i jesteśmy na Grochowie.