Płocki sezon festiwalowy
Długość trasy:144 kilometry.
Już dawno chcieliśmy pojechać do Płocka - jednak nie było okazji i pomysłu na dobrą trasę. Pomysł się znalazł, ochota wciąż była, nie było już wymówki. Dzisiaj ruszamy do prastarej stolicy Polski i Mazowsza.
Wsiadamy w pociąg na Wschodniej. Skład EZT zliftingowany i lekko zaskakujący. Pierwszy raz widzimy ruchome haki do wieszania rowerów i to nawet obciągnięte plastikiem. Nie ryzykujemy jednak wieszania rowerów. Inne zaskoczenie to straszenie podróżnych Krajowym Rejestrem Długów. A na deser informacja, aby nie foliować biletów. Zaiste podróże kształcą.
Wysiadamy na stacji Łowicz Główny. Ta część Mazowsza jest najwyraźniej we władaniu kiboli z Robotniczego Towarzystwa Sportowego Widzew Łódź. Na Mazowszu zwykle króluje CWKS Legia.
Łowicz jest trochę młodszym miastem niż Płock. Gdy wjeżdża się do miasta w oczy rzuca się Bazylika Katedralna i spory rynek. Dalej kierujemy się na Płock i przecinamy Bzurę, która jest tu małą rzeczką, a przecież przy ujściu do Wisły potrafi być szeroko rozlaną wodą.
Jedziemy drogą 584 w stronę Kiernozia. Nazwa miejscowości wywodzi się podobno od słowa słowa kiernoz, oznaczającego nietrzebionego knura czy dzika. Kiernozia rozpoczyna festiwal dziwacznych nazw miejscowości - mijamy kolejno Goleńsko, Niedźwiadę, Chąśno Drugie.
Za Osmólskiem mijamy małą farmę wiatrową. Wiatraki to jednak dość egzotyczny obrazek na Mazowszu. Obecność wiatraków oznacza, że musi tu mocno wiać; jak na razie nie doświadczamy tego.
Wjeżdżamy do Gąbina. Naszą uwagę zwraca kamienica z początków XIX wieku i stary cmentarz. Może pochowani są tu potomkowie Olendrów, kiedyś tak licznie zasiedlających Mazowsze?
Drogą 574 ruszamy w stronę Dobrzykowa. Nadleśnictwo Łąck ostrzega nas przed łosiami. Mijamy malownicze bajorka, a nadal trwa festiwal nazw miejscowości.
Docieramy do Wisły. Rzeka rozlewa się szeroko, a wały przeciwpowodziowe pokazują jak groźna potrafi być tu Wisła. W oddali, na drugim brzegu, widać zabudowania – to pewnie Płock, cel naszej podróży.
Wkoło widać pola i strumienie poobsadzane wierzbami. Domyślamy się, że może to być dziedzictwo olenderskiej myśli melioracyjnej.
Jesteśmy na przedmieściach Płocka. Jednak zakaz wjazdu nie pozwala nam wjechać na Most Solidarności, nie ma też drogi dla rowerów. Na rondzie przed mostem wypadek – jakiś samochód potrącił kogoś na skuterze. Czyżby początek kolejnego serialu?
Dobrzykowską kierujemy się w stronę Kolejowej i Mostu imienia Legionów Marszałka Józefa Piłsudskiego. Między nasypem kolejowym a Wisłą widać stary budynek przemysłowy.
Z mostu rozciąga się świetna panorama Płocka.
Na wprost Starego Miasta widać gigantyczny spichlerz; to pokazuje jak ważnym ośrodkiem handlu zbożem musiał być Płock. Z pewnym zaskoczeniem odkrywamy, że w Płocku jest ZOO. Ciekawie też wygląda deptak zawieszony nad Wisłą.
Do tej pory Płock kojarzył się nam z rafinerią i raczej przemysłowym krajobrazem. Marcin oczekiwał jakiś rurociągów o dużym przekroju, maszyn. Może to nawet gdzieś jest w Płocku, my jednak zwiedzając Stare Miasto zobaczyliśmy urokliwe, kameralne miasto.
Na jednej z ulic odkrywamy wieżę, która kiedyś chyba była częścią murów obronnych.
Rynek z ratuszem prezentują się okazale, jednak tu miasto traci nieco ze swego uroku. W klombach i ozdobach rynku brak spójności i widać architektoniczne pomieszanie. Jest też oczywiście, jak to na Mazowszu, fontanna.
Natykamy się tez na dość dziwny pomnik 13 straconych podczas wojny mieszkańców Płocka.
Siadamy na długo wyczekiwaną kawę i małe co nieco. Kawiarenek i restauracji jest całkiem sporo w pobliżu rynku. Z Płocka jedziemy w stronę Wyszogrodu, ulicą Wyszogrodzką. Zawsze nas rozczula sytuacja, gdy nazwy ulic tak wyraźnie informują o okolicy.
Zauważamy, że w Płocku sygnalizacja świetlna uzupełniona jest o informację o długości sekwencji zmiany świateł. Odkrywamy, że piesi i rowerzyści mają cztery razy mniej czasu na pokonanie skrzyżowania niż poruszający się samochodami.
Na jednym ze skrzyżowań słyszymy nagły pisk opon, odgłos hamowania i głuche stuknięcie. Jakiś szalony kierowca potrącił na pasach pieszego. Na szczęście obeszło się bez większych obrażeń. Prawie natychmiast pojawił się policjant na motocyklu i zajął się piratem.
Droga krajowa nr 62, którą przyszło nam jechać, momentami jest niemal romantyczna. Niestety zaczyna potężnie wiać i nie bardzo mamy siłę by jechać. Zatrzymujemy się przy polowej kuchni na leśnym parkingu. Odpoczywamy; nie jesteśmy jedyni.
Po jakimś czasie ruszamy dalej. Trwa w najlepsze festiwal nazw dziwnych i krotochwilnych.
Zmachani mocno wjeżdżamy do Wyszogrodu. Widok z mostu na Wiśle rekompensuje wysiłek.
Z Płocka jedziemy drogą nr 50 do Sochaczewa. Wybór trasy jednak nie jest szczęśliwy. Nie dość, że nadal wieje jak cholera, to jeszcze rozpoczyna się kolejny festiwal: tym razem TIRów. Szaleńcy w wielkich maszynach jadą jeden za drugim w tempie iście wyścigowym. Większość omija nas dużym łukiem. Niektórzy podejmują jednak ryzykowne manewry wyprzedzania i wiatr spycha nas na pobocze. Zdarza się nawet taki moment, że musimy gwałtownie uciekać na skraj drogi przed jakimś królem szos. Wreszcie docieramy do Sochaczewa i wpadamy na dworzec.
Wycieczkę zamyka nam klamra kolejowych zadziwień. W pociągu Przewozów Regionalnych obsługiwanych przez Województwo Łódzkie widzimy jeszcze jeden typ haków do wieszania rowerów, ale też coś jeszcze bardziej egzotycznego: automat do sprzedaży napojów i słodyczy. Trwając w osłupieniu dojeżdżamy do Centralnej i po kilku minutach jesteśmy w domu.