Tam gdzie jest północ jest i południe
Długość trasy: 56 kilomertów.
Odgrażaliśmy się ostatnio, że na północ nie pojedziemy. A rano, jak u zarania naszych wycieczek padło pytanie: dokąd? Na południe, a wcześniej na północ.
Mieszkamy na Grochowie niedaleko siebie, stąd częstym pytaniem dzień przed wycieczką jest: kto do kogo. Dzisiaj Marcin jedzie do Piotrka i razem już jedziemy do Mostu Świętokrzyskiego. Przy wjeździe jest skrót, który powstał nie tak dawno, choć oczywistość tego rozwiązania powinna unaocznić się projektantom już dawno. I tak też jest z infrastrukturą rowerową w Warszawie, rowerzyści uznają coś za oczywiste, projektanci doznają nagłych, a rzadkich, olśnień.
Warszawa nad Wisłą jest piękna, szczególnie o poranku. Pusto jest w pobliżu Centrum Nauki Kopernik. Nic nie zakłóca snu ludzi bezdomnych śpiących pod kładką obok Centrum. Nie wiemy czy ci śpiący teraz pod betonowym dachem też zachwycaliby się panoramą Warszawy.
Jedziemy bulwarem w górę Wisły. Doskonale widać komin elektrociepłowni Żerań (nie tak sławny jak ten siekierkowski, nie mniej też potężny).
Mijamy Most Gdański czule do nas mówiący i na wysokości Spójni zjeżdżamy na samą rzekę. Nagle Wisła wygląda jak rwąca, dzika rzeka, mknąca przez jakieś pustkowie. Pośrodku nurtu, na wystających kamieniach, siedzą kormorany, kaczki, mewy. Znamy to miasto całkiem dobrze, a i tak potrafi nas zaskoczyć i odkryć niewidziane nigdy miejsca.
Dzikość tego miejsca jest pociągająca nie tylko dla nas. Ślady bobrów są dość stare, jednak na kilku drzewach znajdujemy całkiem świeże nacięcia. Wiemy, że bobry są blisko nas, ale że są w środku Warszawy, na wysokości Cytadeli, jednak jest dla nas nowością.
Na rzeką są nie tylko bobry. Ktoś rozbił się na brzegu. Mamy nadzieję, że nie marznie, bo temperatura nie przekracza kilku stopni, a przy gruncie jest pewnie bliska zeru.
Wjeżdżamy na wiadukt Mostu Grota, trochę się gubiąc w kierunkach, bo przecież nie ma tu drogowskazów – każdy na rowerze wie jak jechać. Obok Kępy Potockiej dojeżdżamy do Barszczewskiej – ulicy, której bruk pamięta czasy mocno sprzed II Wojny Światowej. Trudno uwierzyć, że przy ulicy stało kiedyś 19 budynków. Dalej jedziemy Potocką, która od ostatniej naszej wizyty też się mocno zmieniła – nie ma starej kamienicy z ciekawym muralem.
Z Marymontu wdrapujemy się Mickiewicza na Żoliborz. Kręcimy się po Żoliborzu Dziennikarskim, chwilę zatrzymujemy się przy Skwerze Kompanii AK „Żniwiarz”. Już dawno tak niespiesznie nie przyglądaliśmy się Warszawie.
Przecinamy Krasińskiego, nadal pozostając w obrębie Starego Żoliborza. Dużo tu, rzecz jasna, śladów po okupacyjnej działalności Armii Krajowej. Na Czarnieckiego przystajemy przy Szkole Podstawowej nr 123, której budynek powstał w latach trzydziestych XX wieku. Na ścianach widać ślady powstałe podczas walk powstańczych.
Objeżdżamy Forteczną, Śmiałą, Mierosławskiego.
Duże wrażenie robi na nas plac Słoneczny.
Przy Ejsmonda wpada nam w oko mocno niepokojąca rzeźba. W dodatku poświęcona jest Edwardowi Stachurze. Czemu akurat tutaj?
Przecinamy Plac Inwalidów, mijamy kościół Stanisława Kostki i drugi raz dzisiaj przekraczamy Krasińskiego.
Wjeżdżamy na teren Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. WSM to nie tylko osiedle, to także projekt socjalny. Oprócz budowy mieszkań (pierwsze powstały w 1927 roku), założyciele spółdzielni dbali o infrastrukturę społeczną. Na terenie WSM istniało między innymi przedszkole, szkoła podstawowa i gimnazjum, bursa dla młodych robotników, kino.
Stoimy pod kotłownią, gdzie padły pierwsze strzały w Powstaniu Warszawskim, jeszcze przed godziną „W”. A walczyli tu członkowie Oddziałów Wojskowych Polskiej Partii Socjalistycznej. Walczyli nie tylko o niepodległość, walczyli też o socjalizm.
Na terenie WSM, już po wojnie, zbudowano teatr Komedia. Długie lata kierowała nim Olga Lipińska, twórczyni telewizyjnego Kabareciku, gdzie występowali między innymi Jan Kobuszewski, Janusz Gajos, Piotr Fronczewski.
Piotrek chce jeszcze zahaczyć o Bielany, przeskakujemy więc nad Trasą Toruńską, przecinamy Park Olszyna i Broniewskiego jedziemy w stronę Jarzębskiego. Broniewskiego poruszamy się po „sławnej” drodze dla rowerów wykonanej z płyt chodnikowych – miejska legenda mówi, że taka nawierzchnia jest po to, by łatwo było ją rozebrać, gdyby nie działały podziemne instalacje prowadzące do pobliskiego komisariatu policji. Jarzębskiego przecinamy Żeromskiego i skręcamy w Schroegera. Chwilę kręcimy się po Placu Konfederacji, centralnym miejscu PPS-owskiego osiedla Zdobycz Robotnicza.
A teraz zapowiadana zmiana kierunku i ruch na południe. Jedziemy Schroegera, Perzyńskiego, Kochanowskiego.
Przy Powązkowskiej straszy ponure, nigdy nie wykończone gmaszysko Europolgazu. Budowano tego kolosa z rozmachem, a potem wszystko zamarło. Od kilkunastu lat stoi pusty.
Jedziemy Powązkowską, mijamy osiedle Artystyczny Żoliborz i nowiutki przystanek kolejowy Warszawa Powązki. Czyżby PKP odkryło wreszcie jakim cudownym środkiem lokomocji mogą być koleje w dużym mieście?
Dojeżdżamy do Ronda Babka, zwanego dla niepoznaki rondem Zgrupowania AK „Radosław”. A tam cud się stał i rozbierają Czarnego Kota – najsławniejszą w Polsce samowolę budowlaną. Nie dość, że nielegalnie dobudowano piętra powyżej pierwszego, to jeszcze budynku używano kilka lat mimo wygasłej dzierżawy.
Okopową i Towarową dojeżdżamy do Kolejowej. Tutaj jest jeden z warszawskich teleportów, czyli miejsce gdzie kończy się droga dla rowerów i teraz rowerkowcu zsiadaj i pchaj swoją maszynę. To przypomina nam pewną panią wiceprezydent Warszawy z czasów Lecha Kaczyńskiego, gdy ta otwierając przy Rondzie Zesłańców Syberyjskich drogę dla rowerów kończącą się schodami (do dzisiaj zresztą tak jest), mówiła do rowerzystów: jesteście młodzi, możecie 10 metrów znieść rower. Zupełnie nie myśląc, że na rowerach jeżdżą dzieci, osoby starsze czy z niepełnosprawnościami. Zresztą już wtedy dało się spotkać na stołecznych ulicach rowerzystki i rowerzystów z przyczepkami rowerowymi wypełnionymi dziećmi.
Dalej jedziemy Koszykową i Mokotowską. Przecinamy Pole Mokotowskie, Aleję Niepodległości. Potem Bruna, Rakowiecka i skręcamy w Asfaltową – pierwszą na Mokotowie wyasfaltowaną ulicę i to jeszcze zanim znalazła się w granicach Warszawy.
Madalińskiego i Puławską dojeżdżamy do Królikarni. I tu z górki na pazurki spadamy do Idzikowskiego.
I wpadamy na Fort Piłsudskiego inaczej zwany Fortem Cze. Ostatnim razem byliśmy tutaj niemal równo siedem lat temu. Powiedzieć, że się tu zmieniło to mało – różnica jest gigantyczna i powalająca. To trzeci fort, poza Sokolnickiego i Fortem VIII na takim wypasie. Jednak tylko Sokolnickiego jest przestrzenią w pełni publiczną, dwa pozostałe to enklawy prywatności.
Naszą uwagę zwraca zaparkowana na trawniku czarna bryka. Nie myślimy zbyt dobrze o kierującym tym sprzętem, tym bardziej, że na trawniku zostały głębokie ślady po kołach. Gdy podjeżdżamy bliżej okazuje się, że coś tu wymknęło się spod kontroli: nastąpiło spotkanie maszyny z domem. Poduszka eksplodowała, palą się światła awaryjne, ale w pobliżu nie widać nikogo. Może osoba kierująca pojazdem odpoczywa w uszkodzonym domu?
Kończy nam się ochota na podróże, zatem ogłaszamy odwrót. Wracamy Sobieskiego do Belwederskiej. Gdy jesteśmy na wysokości Parku Promenada słońce łaskawie się pojawia (do tej pory było chyba na wycieczce na innej półkuli) i pięknie doświetla Pałac Kultury. Pokrzepieni widokiem wspinamy się Spacerową, bo Belwederskiej w górę Piotrek szczerze nienawidzi.
Przeskok do Bagateli i Alej Ujazdowskich, a ponieważ pada już porządnie, Poniatowszczakiem jedziemy na drugą stronę Wisły i na Grochowie rozjeżdżamy się do domów.