Wrzosy w listopadzie nie są fioletowe
Długość trasy: 77 kilometrów.
W poszukiwaniu wrzosów ruszamy z Tłuszcza, który już kiedyś nas rowerowo przyciągnął. Wtedy jechaliśmy tam na własnych kołach.
Tym razem najpierw wsiadamy w pociąg, by trochę podjechać, bo Piotrek jakoś dzisiaj nie kwapi się do pokonywania stu kilometrów.
Jak wiadomo pociąg i rower to wspaniałe połączenie. Nie wszyscy jednak w Kolejach Mazowieckich wiedzą, że rower to nie płaszcz, nie wieszaj go. My wiemy i kontestujemy haki.
Mijamy Rysie i Fiukały i zmierzamy do Choszczowe (jak to się odmienia? - często w czasie wycieczek stawiamy sobie takie pytanie), bo gdzieś tam mają być chatki do czytania książek. Szukamy więc lasu, bo jakoś wydaje się nam, że kameralne miejsce do czytania między drzewami umieszczone będzie.
I przejeżdżamy nie znajdując lasu. Wracamy i znajdujemy. Czytamy na stronie umieszczone przez gospodarzy słowa: „staraliśmy się połączyć prostotę i bliskość natury z komfortem i dopracowaną estetyką. Obie chatki to wygodne miejsce do czytania książek przez cały rok przy jednoczesnej jak najmniejszej ingerencji w otaczające chatkę środowisko.” Hm, trochę jesteśmy zawiedzeni. Chatki owszem są ładne, obie dzisiaj chyba zajęte sądząc po parkujących samochodach. Ale blisko drogi, słychać przejeżdżające auta, a drzew wokół niezbyt dużo.
Zbliżamy się do Mostówki, w pobliżu której mają być wrzosowiska. Są eleganckie wydmy, jak to na Mazowszu. Zakopujemy się w piaseczku i szukamy wrzosów.
Są wrzosy, ale jakieś takie wypłowiałe, wcale nie fioletowe. A spodziewaliśmy się nasyconych kolorami dywanów. Czytamy na tablicy, że przed nami wydmy lucynowsko-mostowieckie; obszar Natura 2000. Teren ponad 400 hektarów pokrytych między innymi wrzosami.
Dzisiaj to już drugie rozczarowanie. Nieco mniejsze, co prawda. Wydmy są urokliwe, pola wrzosowisk ogromne, tylko ten kolor. Słońce pięknie świeci, a my napawamy się przyrodą. Niesamowita jest ta końcówka października.
Pora jednak ruszać w stronę Warszawy. Wracamy traktem napoleońskim. W 1812, na przełomie października i listopada, Napoleon i jego wojska zaliczyły z Rosją serię bitew, które dobiły Wielką Armię. My szczęśliwie jedziemy w odwrotną stronę niż Francuzi, z nikim nie walczymy, a i pogodę mamy lepszą. Gdzieś w okolicy Zaścieni (znowu ta odmiana) trafiamy na widomy znak dobrej pamięci miejscowej ludności – mural upamiętniający przemarsz wojsk francuskich.
My prujemy sobie dalej, choć pogoda powoli pruje nas – coraz mocniej wieje i jazda robi się uciążliwa. Mijamy Rozszczep, Krusze, Klembów.
Mamy dzisiaj szczęście do natrafiania na wspominki. Tym razem, już chyba w granicach Wołomina, zauważamy pomnik. Jak niesie wieść, mająca znamiona legendy, od imienia bohatera pomnika wzięło nazwę okoliczne osiedle.
Jedziemy dalej przez Kobyłkę, Zielonkę i trochę niepodziewanie dojeżdżamy do Żołnierskiej w Rembertowie. Przejeżdżamy przez Gocławek i plac Szembeka. Jeszcze mały postój na kawkę w Koza Cafe i powrót do domu: Marcin na Ochotę, Piotrek zostaje na Grochowie.