Z inspiracji komunikacji (miejskiej)
Długość trasy: 60 kilometrów.
Czy można zainspirować się rowerowo trasą autobusu? Piotrkowi się udało i zaproponował trasę z Ursusa na Okęcie. Najpierw jednak do Ursusa trzeba dojechać.
Nie jest wyzwaniem dojazd do Ursusa, jednak wybór trasy niezbyt wyeksploatowanej już trochę tak. To jedziemy do Trasy Łazienkowskiej, potem Francuską do Ronda Waszyngtona i przez Most Poniatowskiego. Zważywszy, że ruszaliśmy z rogu Waszyngtona i Międzyborskiej trochę się postaraliśmy. I ten model, jazdy nie wprost, będziemy dzisiaj stosować.
Dojeżdżamy na Szczęśliwice. Jedziemy Jerozolimskimi, drogą dla rowerów po lewej stronie ulicy. I spotyka nas niespodzianka: na wiadukcie nad torami WKDki, jest zakaz wjazdu w zasadzie uniemożliwiający nam dalszą jazdę. Nic wcześniej nie zwiastowało takiej sytuacji, chyba musimy zsiąść i znieść rowery po schodach.
Pod wiaduktem skręcamy w Budki Szczęśliwickie, mijając ulicę Daimlera – znak, że jest tu w pobliżu siedziba Mercedes-Benz Polska. I jest jak to zwykle w Warszawie – współcześnie i jak 50 lat temu jednocześnie. Pytanie jak długo jeszcze Warszawa będzie nam pokazywać siebie jak sprzed lat. Jak szybko wszystkie ślady zatrą deweloperzy, miejscy planiści i przedsiębiorcy. Na ulicy którą jedziemy widać „szkło i beton”, a także podmiejską drogę i przejazd kolejowy pamiętający lata sześćdziesiąte.
Omijamy Popularną i kręcimy małymi uliczkami w rejonie Szczęsnej i Płużańskiej. Stare Włochy zachowały układ i wygląd małego miasteczka.
Przejeżdżamy pod torami tunelem na Cegielnianej – kameralnym i dużo bardziej sympatycznym niż ten na Globusowej.
Sypmatyczną i Wałowicką jedziemy w stronę centrum Włoch – Parku Kombatantów. Oczywiście i tutaj nowe domy wciskają się gdzie mogą.
Park Kombatantów jest teraz zielony i zachęca do wypoczynku w cieniu drzew. Super miejsce w tak upalny dzień jak dzisiaj. Można posiedzieć nad stawem, a dzieci wysłać na plac zabaw.
Sielskość jest tu wielka. Wpisuje się w nią wiewiórka, która jest tu wyraźnie u siebie i biega w poprzek ulicy.
Mijamy kościół przy Chrościckiego i jedziemy całkiem porządna drogą dla rowerów.
Przecinamy aleję 4 Czerwca 1989 roku i dojeżdżamy do stacji Ursus Północny.
Kiedyś pewnie tętniła życiem, ale po upadku zakładów Ursus chyba mało kto tutaj zagląda. A warto wpaść. Projektantem przystanku jest Arseniusz Romanowicz, ten sam, który projektował takie stacyjne perełki jak Warszawa Ochota, Warszawa Powiśle, Warszawa Stadion czy Warszawa Wschodnia.
W pobliżu stacji jest Plac Czerwca 1976 roku, a przy placu świątynia zakupów – Outlet Factory. Przy placu jest także skromny pomnik postawiony by upamiętnić wydarzenia w Ursusie w 1976 roku. Pomnik postawiony „dla nauki i przestrogi pokoleń”.
Stałym tematem naszych wypadów jest: gdzie by się tu napić kawy? Zwykle około drugiej godziny przejażdżki kawa staje się palącą kwestią. Zimą kawa i ogrzanie się, latem orzeźwienie łamane przez schłodzenie. Przy kompletnym w zasadzie braku infrastruktury kawowej na Mazowszu i wczesnej porze (zwykle ruszamy o 6:00 rano), pozostaje nam tylko jeden rodzaj kawiarni: stacje benzynowe. To oczywiście paradoksalne – rowerzyści na stacjach benzynowych, niemniej nafciarze często są dla nas ostatnią deską ratunku. Podczas wypadu po 300 kilometrów w dobę stacje Orlenu były też dla nas stołówkami. Dzisiaj także wpadamy na kawę na stację. Okolica i widoki średnie, kawa bardzo dobra.
Startujemy spod ratusza Dzielnicy Ursus, by wziąć za przewodniczkę trasę linii 177 – od Ursusa po Okęcie. Jedziemy ulicą Posag 7 panien, której patronkami były dziewczyny przeznaczające swoje posagi jako fundusz założycielski Fabryki Armatur – późniejszej fabryki Ursus. Fabryka Ursus, taką jaka pamiętamy, już nie istnieje. Jest co prawda Ursus, ale w Lublinie. Na terenie kilkudziesięciu hektarów dawnych zakładów powstają osiedla mieszkaniowe. To co teraz można zobaczyć, to burzenie hal na przemian ze stawianiem blokasów.
Stary Ursus znika bezpowrotnie – od zakładów dzielnica wzięła nazwę i tylko ona niedługo pozostanie po 125-letniej historii Fabryki Armatur. Stoją jeszcze hale, szczególnie te o charakterze biurowym. Są jeszcze ślady innego życia, ale za chwilę będą historią.
Tempo zmian jest ogromne i obietnice składne nowym mieszkańcom też są duże. Wszystko tu będzie: szkoły, sklepy, rozbuchana komunikacja miejska, a nawet Veturilo. Istne centrum świata.
Zostawiamy tę przyszłą idyllę za sobą. Jedziemy Czerwoną Drogą do Orłów Piastowskich, Warszawską i Gordziejewskiego. Jedziemy w stronę stacji Warszawa Ursus, przejeżdżamy pod torami i na moment zatrzymujemy się na placu Tysiąclecia; to jakby rynek małego miasteczka. Tysiąc lat państwa polskiego? A plac obramowany na dodatek ulicami 1 Maja, Obrońców Helu i Bohaterów Warszawy.
Dalej jedziemy w stronę Czechowic i Skoroszy, niegdysiejszych wsi – dzisiaj składowych dzielnicy Ursus.
Skorsze to modelowe blokowisko, z kanionami ulic i ogrodzonymi kwartałami.
Wydostajemy się z wnętrza tego molocha nienasyconego, karmiącego się ofiarami kredytów mieszkaniowych. Ryżową przecinamy Aleje Jerozolimskie i opuszczamy stolicę by przywitać Opacz. Szyszkową przejeżdżamy nad trasą Salomea-Wolica, by po chwili znowu być w Warszawie. W oddali widać lotnisko Okęcie i Pralkę.
Z Alei Krakowskiej skręcamy w 1 Sierpnia i dojeżdżamy do Woronicza.
Krasickiego dojeżdżamy do Rakowieckiej, kawałek kręcimy Puławską i Marszałkowską i w dół walimy Agrykolą. Wisłę pokonujemy kładką pod Łazienkowskim i jedziemy w stronę placu Szembeka. Przy Serockiej w Koza Cafe prostujemy nogi, gawędzimy o wycieczce i pijemy po kaweczce.
A potem no cóż, do domu.