Debiuty
Długość trasy: 50 kilometrów.
Dzisiaj prawdziwe nowe otwarcie: pierwsza wycieczka po przeprowadzce Marcina na Ochotę, pierwsza wycieczka po roku od ostatniej naszej wycieczki, pierwsza wycieczka po złamaniu ręki Marcina, wreszcie pierwsza wycieczka po dziesiątej rocznicy naszego bloga.
Spotykamy się pod Palmą - w centrum miasta. To mniej więcej środkowy punkt między naszymi domami. Od teraz, za każdym razem będziemy szukać punktu z którego wspólnie będziemy startować.
Z Ronda de Gaulle’a jedziemy w stronę Placu na Rozdrożu. W Białym Miasteczku, przed Kancelarią Premiera koczują pracujący w służbie zdrowia. W niedzielny poranek jest tu cicho i spokojnie, ale to pozór – w samej Warszawie prawie jedna trzecia karetek nie ma dzisiaj obsady.
Ledwie zaczęliśmy wycieczkę, a tu już meta. Gra muzyka, kręcą się ludzie, rozkładają czerwony dywan – co za przyjęcie! Ale nie dla rowerowców – jakiś biedny właściciel jednośladu przemyka boczkiem. Na Agrykoli dzisiaj jakieś bieganie.
Jedziemy do Czerniakowskiej i potem Bartycką skręcamy w stronę Siekierek. Przejazd przez niegdysiejsze osiedle dorożkarzy jest zawsze trochę sentymentalny dla Marcina - na jednej z mijanych posesji stał kiedyś dom jego babci. Na Siekierkach są dwie architektoniczne dominanty: kościół obsługiwany przez Pijarów i oczywiście kominy elektrociepłowni. Z jakiegoś tajemniczego powodu, Marcin tym razem nie robi zdjęcia kominom, choć zawsze gdy jesteśmy w tej okolicy powstaje fotka biało-czerwonych kolosów.
Wałem Zawadowskim jedziemy w stronę mostu Południowej Obwodnicy Warszawy – to nasz dzisiejszy cel, a właściwie celem jest przegląd rowerowej infrastruktury wzdłuż obwodnicy.
Kiedyś dzikie przedmieście Warszawy, teraz jest to okolica silnie zurbanizowana. Przy wjeździe na most obwodnicy zbiegają się tory kolejowe i ślimaki kładek rowerowych.
Jednak najwyraźniej prace budowlane są niezakończone – jakiś geodeta zostawił chyba część swojego oprzyrządowania? Ładne to jak zabaweczka – dziwne, że do tej pory nikomu się nie przydało.
Wjazd na most jest elegancki, tylko kolory trochę mylące. Nie da się zrobić tak, by rowerowa infrastruktura była intuicyjna. Zwykle, no może zwykle w Warszawie, kolor czerwony zarezerwowany jest dla tras rowerowych. A tutaj niespodzianka, czerwienią przemieszczają się piesi. Jest tak jak przy Agrykoli – krwiste barwy nie są dla nas.
Z mostu widać jak tu kiedyś było pięknie i spokojnie. W w początkach budowy obwodnicy wzdychaliśmy już, że spokój i cisza bezpowrotnie opuściły te nadwiślane tereny. Mimo porannej pory i weekendu, na moście spory ruch. Choć chyba nadal jest tu obszar chroniony Natura 2000.
Droga rowerowa na Moście Anny Jagiellonki jest bardzo przyzwoita. Za Wisłą zjeżdżamy w okolicy Nadwiśla. Nie wiedzieliśmy, że mamy tak nazwaną część Warszawy. A to osiedle sąsiadujące z Zerzeniem. Może tak jak Zerzeń, Nadwiśle było kiedyś wsią, która datuje swoje początki już w średniowieczu?
Infrastruktura rowerowa poprowadzona jest za ekranami obwodnicy. Można prawie uwierzyć, że jest się w lesie, gdyby nie szum samochodów i gigantyczne wiadukty. Ale nie ma co narzekać, sami chcieliśmy jechać wzdłuż trasy przygotowanej specjalnie dla samochodów.
Przyzwoita infrastruktura towarzyszy nam gdzieś do okolic Miedzeszyna. Potem droga przestaje robić się intuicyjna, nie do końca wiadomo jak jechać, nie ma żadnych oznaczeń kierunkowych, droga dla rowerów gdzieś nam zniknęła. Przechodzimy przez tory w okolicy stacji Miedzeszyn i potem Agrestową i Mszańską kierujemy się w stronę obwodnicy.
Docieramy do obwodnicy, jednak droga dla rowerów wyparowała. Jedziemy jakąś utwardzoną drogą, taki niby szuter. Potem robi się coraz gorzej, nawierzchnia jest coraz bardziej nierówna, jedzie się coraz trudniej.
W okolicach Zagórza trafiamy na nieco dziwną budowlę. Okazuje się, że to oddział leczenia nerwic dla młodzieży. Pewnie kiedyś wybrano to miejsce ze względu na położenie – w lesie, na terenie Mazowieckiego Parku Krajobrazowego. Teraz spokój minął i nie wróci – obecność obwodnicy jest nie do przeoczenia.
Na wysokości Majdanu rezygnujemy z trudów podążania wzdłuż obwodnicy, nic nie zapowiada by miała pojawić się jakaś droga dla rowerów. Irytuje nas, że można zbudować gigantyczną inwestycję drogową i nie zaprojektować przy okazji porządnej infrastruktury dla rowerów. Obwodnica jest oznakowana, nie zmienia się w szutrową drogę, nie urywa się nagle. A to takie proste – nowej drodze dla samochodów powinna zawsze towarzyszyć podobnej klasy droga dla rowerów.
Docieramy do Szosy Lubelskiej i lądujemy na szczycie jakiegoś niewykończonego wiaduktu. Tu też widać jak wielkie buduje się w Polsce drogi dla samochodów.
Wiadukt zagląda w okna sklepowi z antykami. Sprzedawcy mebli będą mogli zająć się monitorowaniem natężenia ruchu samochodowego.
A my uznajemy, że nieskończony wiadukt, to świetne miejsce na popas.
Przez ten drogowy bałagan kierujemy się w stronę Starej Miłosnej. Rumiankową, Gościńcem i Jana Pawła kierujemy się w stronę Międzylesia.
W Starej Miłosnej pojawiają się drogi dla rowerów, a gdzieś w okolicach Granicznej mijamy dziewczynę, której używa rolek do przemieszczania się między osiedlami.
Przejeżdżamy obok Centrum Zdrowia Dziecka i Żegańską dojeżdżamy do Patriotów. Tu mijamy odprysk Południowej Obwodnicy w postaci tunelu pod torami – kolejnej gigantycznej budowli. Na fejsbuku można znaleźć grupę mieszkańców domu, który musiał polec by samochody mogły swobodnie jeździć – smutny jest ten prymat jeżdżącej blachy nad ludzkimi sentymentami i historią.
Infrastruktura dla rowerów wzdłuż Patriotów i Wydawniczej jest całkiem przyzwoita, by urwać się nagle przy wiadukcie na Płowieckiej.
Kaczeńca dojeżdżamy do Marysina Wawerskiego. Przecinamy tory przy stacji Warszawa Gocławek, Makowską docieramy do Szaserów. Żegnamy się przy Suchodolskiej. Piotrek ma już tylko dwa kroki do domu, Marcin jeszcze pokręci na Ochotę.