Dom Hansenów
Długość trasy: 98 kilometrów.
Wiosna pcha nas nad Bug, ale to długa rzeka. To może jakaś bardziej precyzyjne koordynaty? Proszę bardzo: Dom Hansenów w Szuminie.
Ruszamy z Grochowa, z okolic Kinowej – u jej krańca rozpościera się Pekin, osiedle zaprojektowane przez Zofię i Oskara Hansenów. U celu wycieczki mamy zamiar zobaczyć dużo mniej okazały projekt małżeństwa architektów.
Jedziemy w stronę Zielonki: Ostrobramską, Marsa, Poniatowskiego. Pogoda słoneczna, niezbyt ciepło. Wiaterek lekko nas owiewa. Mijamy Zielonkę i skręcamy w stronę Kobyłki. Kiedyś to miasteczko z lekka nas przygnębiło. Dzisiaj jest inaczej: zauważamy elementy rowerowej infrastruktury, skwer w centrum nastraja pogodnie zielenią.
Skręcamy w stronę Czarnej. Droga zmienia się z miejskiej w leśną. A jednocześnie można trafić na poważny, murowany dom – pewnie przedwojenny.
Sama Czarna oferuje trochę rowerowej infrastruktury. Kiedyś pewnie powstaną solidne, rowerowe połączenia między podwarszawskimi miejscowościami. Na razie to takie maleńkie ogryzki rzucone obok remontowanych dróg.
Za Helenowem widzimy pasące się konie. Wyglądające na zadbane zwierzęta i schludny budynek stajni dają nadzieję, że konikom jest tu dobrze.
W okolicach Rasztowa jedziemy jak lubimy najbardziej: asfalt w środku lasu. Gdyby tak jeszcze wyeliminować samochody, byłoby cudownie.
Mijamy bazę paliw w Emilianowie. Dziwny to widok, najpierw pośrodku lasu jakieś zbiorniki, a potem cysterny na zapomnianej stacyjce.
Sielskość nas atakuje. Zielone łąki, pola.
I nawet jakieś szlaki rowerowe ktoś uprzejmy tu wytyczył.
Rozmawiając o urokach Mazowsza, dojeżdżamy do miejscowości Roszczep; skąd taka nazwa?
Sielskość nie odpuszcza. Najpierw za pomocą arcypolskiego bociana, a potem atakuje nas za pomocą kóz. Atak staje się mniej metaforyczny, gdy Marcin chce zbliżyć się bardziej do kózek – okazuje się, że cap kierownik nieprzychylnie patrzy na obcych na swoim terenie.
We wsi stare spotyka się z nowym. Nie tylko są drewniane chaty i murowane domy. Są też wyspecjalizowane usługi.
A miejscowość ma też swoje miejsce w polskiej kinematografii: realizowane tu były zdjęcia do dwóch komedii: Kogel-mogel oraz Galimatias, czyli kogel-mogel II.
Gdzieś za Wólką Kozłowską sielskość zaczęła zanikać, na rzecz upierdliwej piaszczystej drogi.
Potem Mościska, Kiciny i Gać (kolejna seria dziwnych nazw) znowu raczyły nas na przemian piachem i skrawkami złej jakości asfaltu.
Sielskość, a może nawet piękno, okresowo powracały w postaci rozświetlonych zagajników.
Osiągamy Kamieńczyk. To znane letnisko położone nad Bugiem. My jednak nie wypoczywamy, jeszcze mamy kawałek drogi. W las, w pole, przez mostek na Liwcu, ku Szuminowi.
I jeszcze jeden zagajnik i jakiś ślad niby infrastruktury. Co niby ma nam powiedzieć napis VeloMazowia? Czego możemy dowiedzieć się z tej tabliczki? Dokądś nas kieruje? Okazuje się, że to sieć szlaków rowerowych w województwie mazowieckim opracowana przez stowarzyszenie Zielone Mazowsze. Osłabia nas to, jak nic nie wynika z takiej tabliczki. Przypominamy sobie doskonałe oznakowanie w Niemczech na trasie wzdłuż Odry.
No i jesteśmy.
Szumin jako żywo. Chyba spodziewaliśmy się czegoś bardziej okazałego. A tu domeczki rozrzucone pośród drzew. Nie widać żadnego centralnego miejsca.
A za chwilę jest i cel naszej podróży: dom Hansenów. Do środka nie można wejść, możemy popatrzeć z zewnątrz.
Pozostaje nam uwierzyć, że „budowany od 1968 roku, położony nad Bugiem drewniany dom jest przestrzennym manifestem Formy Otwartej – idei, którą Oskar Hansen uczynił osią swojej twórczości architektonicznej, artystycznej i dydaktycznej.”
Siedzimy sobie na ławeczce przed domem, napawamy się kontaktem ze sztuką, techniką i ideą.
Po napawaniu chcielibyśmy coś zjeść. Szczęśliwie zaraz obok domu Hansenów jest Jadłostajnia, czynna w weekend mini gastronomia. To foodtruck ustawiony na prywatnej posesji. Jemy frytki, pijemy porządną kawę, odpoczywamy.
Na końcu ulicy, przy której Hansenowie pobudowali swój dom, jest zejście nad Bug. Woda pięknie się rozlewa, meandruje. Nurt jest szybki.
Na rzece widać różne jednostki pływające, także takie, które hałasują mocno i robią dużą falę. Na chwilę przysiadamy, gapimy się. Obok ktoś na ognisku robi sobie jedzenie, kilka osób spaceruje.
Trzeba jednak wracać. Przez Łazy jedziemy w stronę Urli, chcemy tam złapać pociąg do Warszawy. Asfaltem przez las, chwilę drogą krajową 62 jedziemy do stacji.
Google wpuszcza nas w maliny i kieruje na most kolejowy na Liwcu, raczej nieprzeznaczony do ruchu pieszego. Wdrapujemy się, idziemy wzdłuż torów, potem stromymi schodami w dół.
Na pociąg czekamy tylko chwilę. Razem z nami podróżuje mnóstwo rowerzystek i rowerzystów. Dojeżdżamy do Wileńskiej i rozjeżdżamy się do domów.