Dokończona podróż
Długość trasy: 91 kilometrów.
Już dawno temu obiecaliśmy sobie, że wrócimy do Góry Kalwarii i domkniemy niezakończoną kiedyś pętelkę.
Tym razem jedziemy do Góry Kalwarii po praskiej stronie Wisły. Szaserów, Zamieniecką, Łukowską i Ostrobramską docieramy do Marsa, a potem, wzdłuż Płowieckiej, dojeżdżamy do Traktu Lubelskiego. Szaro i ciemnawo na dworze; siąpi, niezbyt optymistycznie, ale cóż - jechać trzeba, gdy się rano zerwało na rower.
Błękitną, Widoczną i Mrówczą jedziemy w stronę Józefowa. W Józefowie natykamy się na wypasioną drogę dla rowerów. Droga kameralna, z ławeczką, szkoda tylko, że kończy się równie gwałtownie jak się zaczęła.
Chwilę dalej nasz wzrok przyciąga dziewczęcy warkocz.Beret na głowie, torba przewieszona przez ramię, energiczny krok. To jedyny chyba w Polsce pomnik poświęcony łączniczkom z Armii Krajowej. Został postawiony w 2001 roku na skwerze przy ul. Wyszyńskiego, blisko urzędu miasta.
Niedaleko pomnika patriotek, plakat marszu patriotów skłonnych do zupełnie innego manifestowania przywiązania do Polski. Wkoło mnóstwo plakatów wyborczych, z których patrzą na nas czasem dość komiczne twarze. Ciekawe jaki wynik osiągną ci kandydaci na samorządowców.
Świderską dojeżdżamy do Świdra i przecinamy rzekę Świder. Kołłątaja wjeżdżamy do Otwocka, a Karczewską do Karczewa. Mijamy Otwock Mały i dobijamy do Otwocka Wielkiego. A tam, niespodziewanie, nad Jeziorem Rokola, odnajdujemy na wyspie pałac. W pałacu jest muzeum wnętrz, a sam budynek pochodzi z końca XVII wieku. Niestety muzeum działa w okresie kwiecień – październik, a my docieramy tu już po pierwszym listopada.
Przez Władysławów i Glinki jedziemy w stronę Ostrówka. Droga wiedzie wśród kapuścianych pól. Ale nie jest tak jak mówią słowa piosenki:
Rach, ciach, ciach. Obereczka
Już kapusty pełna beczka
Powala nas przeokropny fetor zgniłej kapuchy. Najwyraźniej nie opłaca się nikomu jej zbierać. Czyżby chodziło o unijne opłaty i zasianie się opłaca bardziej niż zebranie plonu? Już raz zgniła kapusta zaatakowała nas na jednej z wycieczek.
Dojeżdżamy do krajowej pięćdziesiątki, która przecina Mazowsze na bardzo długim odcinku: od Ostrowii Mazowieckiej aż za Sochaczew, do samej Wisły. Wstrzymujemy ruch tirów, bo dojazd do Góry Kalwarii jest nie tylko wąski, ale też pod górę.
Herb miasta jest dość szczególny. Wikipedia podaje takie oto wyjaśnienie: Herb Góry Kalwarii nawiązuje do zdarzenia, jakie według legendy miało miejsce 26 grudnia 1668 roku. [...] tego dnia na niebie miało miejsce niezwykłe zdarzenie: słońce stanęło u stóp stojącego na wzniesieniu krzyża, księżyc natomiast początkowo znajdował się na przecięciu ramion krzyża i przybrał tamże formę serca, następnie zaś przesunął się ponad krzyż. [...] Na podstawie Apokalipsy św. Jana uznano to za znak iż miejsce to zostało wybrane przez samego Boga [...].
Wjeżdżamy do miasta ulicą Dominikańską i pierwsze co rzuca się w oczy to opuszczona jednostka wojskowa. W bramie jakieś żule rozpijają flaszkę, a my zaczynamy zwiedzanie.
Marcinowi przypomina się jego służba wojskowa. Był w kompanii która likwidowała jednostkę wojskową w Jeleniej Górze, też było schyłkowo, ale nie aż tak.
Spotykamy lokalesów spacerujących z pieskami i oczywiście niektórzy z nich pracowali lub służyli w jednostce. Miejsce jest dziwne głównie ze względu na brak równowagi. Część terenu jest zapuszczona; zdewastowane budynki przyciągają chętnych do raczenia się tanimi alkoholami.
Część to wyremontowane budynki, między innymi Dom Kultury, czy nowa hala sportowa. A już zupełnym wypasem jest ogrodzone osiedle. Jak się dowiadujemy, jednostka skończyła swój żywot w 2005 roku. Zaniedbana część należy do powiatu, ta zaopiekowana do gminy.
Jak dowiadujemy się od pana, który służył w tej jednostce 20 lat, stacjonowały tu wojska Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Czyli oddziały, które po drugiej wojnie służyły do zwalczania tak zwanych band. Ponad 100 żołnierzy jednostki przypłaciło życiem te bezsensowne walki. Jednostka walczyła na terenie całej Polski. Na rynku, obok urzędu miasta, do dzisiaj wisi tablica upamiętniająca te wydarzenia. Jak to zwykle bywa z naszą pokrętną historią, obok wiszą tablice upamiętniające innych żołnierzy ginących w imię innych ideałów.
Zwiedzamy Górę Kalwarię i jesteśmy trochę zawiedzeni. Wróciliśmy tu, bo wydawało się nam, że mamy sporo do zwiedzania. A z tym słabo. Jest typowo, jak to na Mazowszu. Ślady dawnej świetności i niewiele więcej.
Przedwojenna architektura miesza się z blokowiskami. Znajdujemy też zdobienia inspirowane polami kapusty.
Wracamy do Warszawy po zachodniej stronie Wisły, jadąc wzdłuż samej rzeki. Jedziemy w stronę Gassów, które przyciągały nas już wielokrotnie. Po drodze trafiamy na „lewitujące” jabłka. Ktoś zapomniał przyczepy czy jak? Jabłuszka już trochę ruszyły – wkoło rozchodzi się przyjemny zapach jabłkowego soku.
W Cieciszewie trafiamy na cmentarz z czasów I wojny światowej. Minęlibyśmy go gdyby nie tablica. Spoczywają tu zwłoki żołnierzy dwóch wrogich armii, ale pewnie leżą tu także Polacy, polegli w kolejnym bratobójczym pojedynku. W nieodległych już Gassach jest żołnierska mogiła z czasów II wojny światowej.
A w Gassach spotyka nas niespodzianka. Przy brzegu stoi prom i nawet od czasu do czasu pływa. Gdy ostatnim razem byliśmy w Gassach nie było śladu po promie, a ten ma zamiar pływać między brzegami do 16 listopada.
Jadąc z Gassów mijamy Wilanów i Siekierki.
Po drodze podziwiamy interesujący widok na centrum Warszawy.
Przeprawiamy się na drugi brzeg Mostem Siekierkowskim i przez Saską Kępę wracamy do domu.